Rozdział II

Sceneria zmieniła się. Kuchnia rozpłynęła się, a Holly ponownie znajdowała się korytarzu i patrzyła prosto na...Meetrę?! Odetchnęła z ulgą. Strasznie się cieszyła, że Puchonka ją znalazła.
- Co ty tu robisz? - powtórzyła pytanie szarooka. 
- Ja...ekhm...zgubiłam się w drodze do Pokoju Wspólnego – powiedziała.
- Wiesz, że jesteś w zupełnie innej części zamku, Holly?  
- Eee...Nie?
Brązowowłosa westchnęła cicho i ruszyła przed siebie ciągnąc za sobą Ślizgonkę. Miała nadzieje, że jej koledzy z Hufflepuffu nie będą na nią źli za to co zrobi. Właściwie mogła zaprowadzić blondynkę do wejścia do Pokoju Wspólnego Slytherinu, ale nie znała hasła by otworzyć przejście. Nie mogła też pozwolić, aby Holly spała w lochach na kamiennej posadzce. Z własnego doświadczenia wiedziała, że o tej porze roku było w hogwarckich lochach dosyć zimno nocą.
- Gdzie idziemy? - spytała po chwili paryżanka. 
- Do Pokoju Wspólnego Hufflepuffu – odparła po chwili Puchonka. 
Po dziesięciu minutach dziewczyny doszły do obrazu martwej natury. Holly mimo wszystko szła o wiele wolniej od Meetry, także ta musiała na nią czekać. Po chwili Ślizgonka dołączyła do niej.
- Mieszkasz w obrazie? - spytała blondynka uśmiechając się do siebie. 
- Za obrazem – odparła panna Fallchart i otworzyła przejście puszczając koleżankę przodem.
Dziewczyna otworzyła usta, a potem je zamknęła. Rozejrzała się po pokoju. Było tutaj dużo żółto-czarnych foteli i kanap, w kątach stały stoliki i półki z książkami. Okna w tej komnacie były duże i sięgały sufity, jednak Holly najbardziej zainteresował duży kominek. Podeszła do niego i uśmiechnęła się. Nie wiedziała ile patrzyła na ogień płonący w kominku.
Nagle poczuła, że Meetra położyła dłoń na jej ramieniu. Spojrzała na nią z lekkim uśmiechem.
- Piękny kominek – powiedziała. 
- Mi też się podoba – puchonka przeniosła wzrok na kanapę. - Myślę, że powinnaś się przespać parę godzin.
- Wątpię, abym zasnęła, ale okej – mruknęła.
Podeszła do kanapy. Jej koleżanka przyniosła już dla niej poduszkę i koc. Ślizgonka nawet nie miała w co się przebrać. Jej walizki były w jej dormitorium. Gdy Meetra odchodziła już do swojego pokoju, blondynka podziękowała jej za to, że ją zabrała ze sobą do Pokoju Wspólnego Hufflepuffu.
Holly przez pół godziny przewracała się z boku na bok nie mogąc zasnąć. Cały czas myślała o tym co się stało na korytarzu, gdy zgubiła się w lochach. Czy gdy upadła straciła przytomność i kuchnia jej się przyśniła? A może Jackie dosypała jej czegoś do soku dyniowego w czasie kolacji i miała teraz zwidy. Nie... To raczej nie było możliwe. Ta mała czarnowłosa Ślizgonka zachowywała się przyjacielsko wobec niej. Nie licząc tego, że zostawiła ją samą w lochach, a sama poszła na jakąś imprezę z siedemnastoletnimi Gryfonami. 
Dziewczyna przekręciła głowę w stronę kominka by spojrzeć na ogień. Teraz myślała o Hogwarcie. Przed przybyciem do zamku bała się tego co może tam zobaczyć. Jednak zaraz po Ceremonii Przydziału cały jej strach wyparował. Poczuła się tak jakby była w domu ze swoją rodziną. Ślizgonka przymknęła oczy i zasnęła. Śniła o następnym dniu.

 
Holly obudziła się parę minut przed ósmą rano. Dobra wiadomość: spało jej się dobrze jak nigdy. Zła wiadomość: Spadła z kanapy i spała na podłodze.
- Uuu... Moje plecy – jęknęła.
Wstała z podłogi i usiadła na kanapie. Na stoliku stojącym obok kanapy leżała mała zwinięta karteczka. Młodej czarownicy od razu przypomniały się liściki, które pisała do koleżanek na lekcjach w swojej szkole w Paryżu. Sięgnęła po kartkę i rozwinęła ją.

Droga, Holly!
Niestety będziesz musiała radzić sobie sama przez parę godzin.
Mam trening Qudditcha ;<
Ps. Masz się spotkać z profesor McGonagall w jej gabinecie.
To na siódmym piętrze.
Powodzenia, Meetra
 
Blondynka westchnęła cicho. Jeszcze nie zdążyła nabroić, a już miała się spotkać z dyrektorką Hogwartu. Może chodziło o to co wczoraj zrobiła z Jackie temu drugoklasiście? Dziewczyna wstała z kanapy, odgarnęła kosmyk włosów za ucho i wyszła z Pokoju Wspólnego Puchonów. Teraz musiała tylko znaleźć siódme piętro na, którym był gabinet profesor McGonagall i przetrwać rozmowę z nią. Miała tylko nadzieje, że nauczycielka transmutacji nie chce jej odesłać do domu. 
Po niecałej godzinie dziewczynie udało się znaleźć siódme piętro oraz wejście do gabinetu dyrektorki. Podeszła do kamiennego posągu. Nic się nie stało.
- Hasło! Muszę powiedzieć hasło, tak? - powiedziała do siebie po chwili Holly.
Posąg nie odpowiedział.
- No, dzięki – mruknęła dziewczyna i zamyśliła się. - Hmm...Miłość?
Nic.
- Gryffindor? Gryfoni? Nauka? Transmutacja? Śmierć? - mówiła coraz bardziej zirytowana Ślizgonka.
Nadal nic.
- Beau houx – usłyszała za sobą męski głos.
Te słowa po przetłumaczeniu znaczyły „piękny ostrokrzew”. Holly odwróciła się. Parę centymetrów od niej stał Gryfon. Gryfon, którego zauważyła przy stole Gryffindoru w czasie kolacji. Dopiero teraz zauważyła, że jest od niej niewiele wyższy i ma oczy koloru morza. Z kim ona się zadawała? Każda osoba jaką poznała w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin miała dziwny kolor oczu. Meetra miała szare , Jackie miała czarne, a ten Gryfon miał oczy koloru morza.
- Oh! Cześć. Dzięki za otwarcie przejścia – uśmiechnęła się lekko. 
- Nie ma za co. Ty też do McGonagall? - spytał.
- Taa – mruknęła. - Jestem Holly Smith, a Ty? 
- Colin Miller – przedstawił się.
Po chwili przejście do gabinetu otworzyło się. Zarówno Colin jak i Holly ruszyli w tym samym czasie. Gdy przechodzili przez bramę Gryfon próbował się wepchać przed Ślizgonkę.
- Ej! Daj mi wejść! Jestem kobietą! 
- Starszym się ustępuje, Smith!
- Nie jesteś staruszkiem, Miller! - warknęła blondynka. - Ta zasada dotyczy tylko staruszków! 
- Już dobrze! Dobrze!
Colin pozwolił jej przejść i wszedł za nią przewracając oczami. Za kogo ta Ślizgonka się uważała? Za jakąś królewną czy co?
Co on sobie wyobraża?! Nie dość, że jestem kobietą to jeszcze jestem młodsza od niego! Powinien od razu dać mi przejść, a nie się wpychać przede mnie, myślała Holly wspinając się po kamiennych stopniach.
Po chwili oboje byli już przed drzwiami do gabinetu dyrektorki. Holly stanęła obok drzwi i uśmiechnęła się przesłodko pozwalając by Colin wszedł do komnaty jako pierwszy. Ten tylko przewrócił oczami i wszedł do środka.
- Pani profesor? - zawołał Miller. - Pani profesor?
Zza biurka wychyliła się Minerwa McGonagall, a na jej ustach gościł niewymuszony uśmiech. Blondynka uśmiechnęła się do dyrektorki.
- Oh! Witaj, Colin – podeszła do nich. - Holly. Znasz Colina? 
- Eee – dziewczyna nie spodziewała się, że dyrektorka będzie pamiętała jej imię spośród imion dziesiątek jak nie setek uczniów. - Tak. Poznaliśmy się przed chwilą.
- Dobrze. Jak zapewne wiesz twoja sytuacja jest...nietypowa – zaczęła Minerwa. - Masz piętnaście lat więc powinnaś być na V roku nauki w Hogwarcie, ale dopiero wczoraj zostałaś przydzielona, a wcześniej nie praktykowałaś magii w żadnej magicznej szkole, prawda?
Holly tylko kiwnęła głową. Skąd ta kobieta tak dużo wiedziała o jej sytuacji? Czyżby rozmawiała z jej rodzicami w czasie wakacji?
- Razem z zresztą nauczycieli zdecydowaliśmy, że będziesz chodziła na lekcje według planu piątoklasistów. Jednak ktoś będzie cię musiał nauczyć cię podstaw.
Blondynka spojrzała na dyrektorkę, a potem na Colina.
- Że niby On? - dziewczyna przestała się uśmiechać. 
- Colin od I roku ma z większości przedmiotów Wybitny, albo Powyżej Oczekiwań – McGonagall uśmiechnęła się do gryfona.
Kujon, pomyślała Holly.
- Ale, pani dyrektor! - zaprotestowała blondynka.
Colin wydawał się nawet miły, ale nie chciała by podstaw magii uczył ją nieznajomy chłopak, który był od niej o dwa lata starszy. Pomyślała, że może uda jej się namówić dyrektorkę na to by to Meetra ją douczała.
- Nie ma żadnych, ale! - podniosła głos McGonagall. 
- Ale ja nie chce jej uczyć, pani profesor – powiedział Colin. - Sama pani wie ile mam nauki przed Owutemami.
- Powiedziałam, że nie ma żadnego „Ale” - powiedziała spokojnie dyrektorka. - Jakoś sobie poradzisz Colin. Jesteś zdolny. 
- A nie może mnie douczać Meetra Fallchart? - spytała po chwili ciszy Holly.
- Nie, nie może. Panna Fallchart jest w drużynie Qudditcha, Hufflepuffu i musi dużo ćwiczyć.
Holly zamilkła. Nie miała żadnego argumentu, który by jej teraz pomógł. Wiedziała, że Colin także nie wie co powiedzieć. Po chwili Ślizgonka dostała od McGonagall mundurek z godłem Slytherinu oraz plan zajęć. Oprócz tego dostała od nauczycielki hasło do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Ucieszyła się. Będzie mogła się przebrać.
- Możesz już iść na lekcje, Holly. Ja muszę omówić coś jeszcze z Colinem. 
- Dobrze. Do widzenia, pani profesor – powiedziała do dyrektorki i wyszła z gabinetu.


Pierwsza lekcja na jaką poszła Holly po spotkaniu z profesor McGonagall i wizycie w Pokoju Wspólnym była Historia Magii. Przedmiotu tego nauczał duch o imieniu Cuthbert Binns. Gdy tylko lekcja się zaczęła, a nauczyciel zaczął dyktować nudne formuły z książki Ślizgonka stwierdziła, że jest to najnudniejszy nauczyciel z jakim kiedykolwiek miała styczność blondynka. Nawet nauczycielka, która uczyła młodej czarownicy w Paryżu matematyki nie była tak nudna. Dziewczyna stłumiła ziewnięcie i położyła głowę na ławce i rozejrzała się po klasie. Na tę lekcję Ślizgoni chodzili razem z Krukonami. Większość z nich nawet nie próbowała notować tego co mówił profesor Binns. Po dłuższej chwili Holly stwierdziła, że jedyną osobą, która notuje to co mówili nauczyciel jest jakaś czarnowłosa Krukonka z wielkimi okularami w różowych oprawkach. Ślizgonka odwróciła wzrok i przysunęła swoje krzesło w stronę okna i westchnęła widząc co pierwszaki robią na szkolnych błoniach.
Dla nich właśnie zaczęła się pierwsza lekcja latania, która było na pewno o wiele ciekawsza od lekcji z profesorem Binns'em. Odkąd wyszła z gabinetu McGonagall była prawie pewna, że jej nauczycielem latania na miotle będzie nie kto inny jak Colin Miller. Westchnęła cicho i spojrzała na zegar. Jeszcze przez pół godziny będzie musiała słuchać tego ducha Kacperka i będzie mogła wyjść z tej klasy.
Minęło pół godziny. Gdy tylko dzwonek zadzwonił Holly spakowała się i wyszła na korytarz rozglądając się wokół. Po chwili ruszyła na piętro. Z tego co wiedziała klasa Zaklęć była na piątym piętrze więc miała do przejścia cztery piętra. Po chwili wahania zdecydowała się iść Wielkimi Schodami, które niestety się ruszały co dodatkowo utrudniało Holly poruszanie się pomiędzy piętrami.
Po paru minutach Ślizgonka dotarła pod klasę OPCM-u. Ze zdziwieniem stwierdziła, że doszła pod klasę jako ostatnia z klasy. Obronę Przed Czarną Magią także mieli razem z Krukonami więc Holly wiedziała czego będzie zmuszona słuchać przez całą lekcje. Kujony z Krukonlandu będą się przekrzykiwać całą lekcje tylko po to, aby udowodnić innym, że są lepsi i mądrzejsi. Mądrzejsi? Może. Lepsi? Nie sądzę, pomyślała Holly stając przy wejściu do klasy. Po chwili uczniowie weszli do sali i zajęli swoje miejsca.
Chwilę później z małego gabinetu znajdującego się na piętrze wyszła kobieta, która przypominała Holly modelkę. Była wysoka, ale mimo to chodziła w butach na trzy centymetrowym obcasie. Jej długie kręcone włosy były dzisiaj związane w koński kok. Miała także piwne oczy. Twarz kobiety wyglądała tak jakby całe życie spędziła uśmiechając się i marząc o rzeczach, które nigdy się zdarzą. Ślizgonka stłumiła westchnienie, gdy spojrzała na chłopaków siedzących parę ławek przed nią. Gapili się na tę nauczycielkę jakby była ósmym cudem świata. Nauczycielka zdała się ignorować te spojrzenia.
- Witajcie, uczniowie. Jestem Lisa Montgomery i w tym roku będę uczyć was Obrony Przed Czarną Magią. Jakieś pytania? - spytała nauczycielka siadając przy biurku. 
- Umówi się pani ze mną? - spytał jakiś Krukon.
Cała klasa ryknęła śmiechem tak jak sama nauczycielka. Wszyscy się śmiali. Nawet Holly.
  • Przykro mi – zajrzała do dziennika. - Jeremy. Ale nie chodzę na randki z uczniami.
Większość chłopaków w klasie jęknęła z zawodem w głosie, a nauczycielka zaczęła sprawdzać listę obecności. Gdy dotarła do końca listy spojrzała po klasie.
- Dzisiaj nie będę was zanudzała teorię. Zajmiemy się praktyką. Dzisiaj będzie lekcja z Boginem.
Uczniowie spojrzeli po sobie.
- Ale pani profesor! Boginy przerabialiśmy z poprzednim nauczycielem w III klasie – powiedziała jakaś dziewczyna ze Slytherinu. 
- Wiem o tym. Ale to dopiero pierwszy dzień roku szkolnego w Hogwarcie. Uznajcie to za powtórkę materiału – powiedziała Lisa Montgomery.
Po tych słowach machnęła różdżką, a na środku klasy znikąd pojawiła się stara komoda w której znajdował się Bogin.
- No dalej – zachęciła uczniów nauczycielka. 
Holly w ogóle się nie zdziwiła, gdy Krukoni wyskoczyli z ławek i ustawili się w kolejce. Po chwili wahania dziewczyna stanęła na końcu kolejki.
- Zapewne wszyscy pamiętają zaklęcie, dzięki któremu bronimy się przed Boginem? - spytał nauczycielka patrząc po klasie. - Ale na wszelki wypadek przypomnę.
Kobieta wykonała ruch różdżką i wypowiedziała formułkę zaklęcia „Riddiculus”. Blondynka uśmiechnęła się do siebie. To nie mogło być jakieś bardzo trudne. Z każdą chwilą Ślizgonka przesuwała się o jedno miejsce. Wreszcie nadeszła jej kolej. Przyjrzała się Boginowi. Teraz wyglądał jak klaun. Najwyraźniej poprzednią osobę bawiły klauny. Jednak z każdą chwilą klaun zmieniał się. Holly wyciągnęła różdżkę i wycelowała w zmieniającego się klauna.
Po chwili dziewczyna ujrzała to czego najbardziej się bała. Nie wiedząc czemu cofnęła się o krok i otworzyła szerzej oczy. Przed nią w powietrzu pojawiła się nie jedna rzecz, a cała scena. Przez ulicę jechał właśnie samochód, a przez przejście dla pieszych szła Holly i jeszcze jeden chłopak.
Holly wycelowała różdżką scenę.
- Riddiculus! - krzyknęła skupiając się na czymś co ją zawsze bawiło.
Po chwili zamiast tej sceny przed Holly w powietrzu latał fioletowy kucyk Pony za którym leciała tęcza. Zarówno Ślizgonka jak reszta klasy parsknęła śmiechem. Dziewczyna szybko wróciła na miejsce i ukradkiem zerknęła na zegar wiszący na ścianie. Odetchnęła. Nikt już nie zdąży spytać się jej czyja była ta druga twarz. 
Prawda była taka, że po tym jak jej poprzedni chłopak dziewczyny został przejechany przez samochód i umarł Holly nie była wstanie zbliżyć się do innego mężczyzny. Bała się, że kolejny skończy tak samo jak jej były. Odetchnęła głęboko i policzyła do dziesięciu.
Po chwili zadzwonił dzwonek. Młoda czarownica spakowała swoje rzeczy do torby i wyszła z klasy kierując się ku Wielkiej Sali by zjeść obiad.
Jackie szła właśnie do Wielkiej Sali. Przed paroma minutami skończyła się lekcja eliksirów. Czarnowłosa szła ze spuszczoną głową. Dzisiaj naprawdę podpadła Slughorn'owi i nie była z tego do końca dumna. Naprawdę lubiła tego nauczyciela, ale nie mogła znieść jednej rzeczy. Kiedy Slughorn podchodził do jakiegoś kociołka ZAWSZE chwalił siedzących przy nim uczniów nawet wtedy, gdy opary z kociołka jakiegoś ucznia mogły spowodować utratę przytomności. Dzisiaj jednak nauczycie eliksirów przegiął. Podszedł do jakiegoś ucznia w klasie i powiedział, że jest najlepszy i że nigdy nie widział tak dobrze uwarzonego Eliksiru Euforii. Oprócz tego wspomniał nazwisko pewnej uczennicy i powiedział, że nawet ona nie była wstanie tak dobrze go uwarzyć. Wtedy Jacqueline nie wytrzymała zaczęła krzyczeć na nauczyciela, płakać, a skończyło się na tym, że wysadziła dwa kociołki z Eliksirem Euforii. Wtedy nauczyciel ukarał ją szlabanem .
- Jesteś z siebie dumna? - usłyszała obok siebie głos Vicki. 
- Nie – powiedziała cicho Ślizgonka. 
- Ale miałaś rację. Ona uwarzyłaby ten eliksir lepiej od tamtego chłopaka – uśmiechnęła się Victoria.
Jackie tylko kiwnęła głową.
- Myślę, że powinnaś udać się do św. Munga, albo psychologa. Żeby porozmawiać – powiedział po chwili duch. 
- Co!? - De Flacour spojrzała na dziewczynkę. - O nie! Nie pójdę do żadnego psychologa. To właśnie przez psychologa trafiłam do wariatkowa, nie pamiętasz? 
- Pamiętam – odparła po krótkiej pauzie Vicki. - To chociaż pójdź do św. Munga, albo do Skrzydła Szpitalnego po coś na uspokojenie. 
- Pomyślę nad tym – powiedziała francuska i weszła do Wielkiej Sali. 
Jackie rozejrzała się po sali w poszukiwaniu swoich przyjaciółek. Po chwili dostrzegła przy stole Puchonów, Meetrę odrabiającą lekcje. Czarnooka pobiegła w tamtą stronę i dosiadła się do przyjaciółki.
- Hej, brązowowłosa! - przywitała się. 
- Cześć, Jackie – powiedziała szarooka i patrzyła na nią przez chwilę. - Zostawiłaś wczoraj Holly w lochach. 
- Ups – mruknęła Jackie. - Gdzie spała? 
- W Pokoju Wspólnym Hufflepuffu. A ty gdzie byłaś przez ten czas?  
- Na imprezie u siódmoklasistów z Gryffindoru – powiedziała po chwili czarnowłosa. 
Tak naprawdę Ślizgonka nie poszła na imprezę po to, żeby napić się z dużo
- Co?! - podniosła głos Meetra. 
Właśnie miała zacząć długi wywód na temat tego jak bardzo Jacqueline jest nie odpowiedzialna, gdy podszedł do nich Colin – siódmoklasista z Gryffindoru. Szarooka kojarzyła go z dodatkowych zajęć z Transmutacji na które uczęszczała.
- Hej, Colin! Jak idzie życie singla? - spytała Jackie. 
- Powoli i nudno – uśmiechnął się. - Widzieliście Holly? 
- Od wczoraj nie – odpowiedziała za Francuzkę, Meetra. - A co? 
- Jak ją spotkacie to powiedzcie jej, żeby przyszła dzisiaj o szóstej na korytarz na VII piętrze – powiedział i odszedł w kierunku stołu Gryfonów.
Dziewczyny spojrzały po sobie. Obie nie wiedziały czego Colin mógł chcieć od Holly. Obie miały zamiar zapytać ją o to jak tylko ją spotkają. Wtedy do Wielkiej Sali wkroczyła nie kto inny jak jasnowłosa Ślizgonka. Jackie nie czekając na Meetrę wstała od stołu i pobiegła w stronę koleżanki.


Rozdział I

Piętnastoletnia dziewczyna siedziała na łóżku. Ubrana była w stare dżinsy i białą koszulkę bez rękawów. Pod ścianą stały jej walizki z ubraniami, książkami i innym rzeczami, które miały jej się przydać w Hogwarcie. Po te rzeczy na ulicę Pokątną poszli jej rodzice, ponieważ ona mimo wszystko bała się tego co tam zobaczy. Bała się, że wpadnie w histerię, albo zacznie płakać. Na magiczną ulicę poszła tylko raz. Po różdżkę i to w dodatku z matką. Blondynka spojrzała na kalendarz wiszący na drzwiach od jej pokoju. Był już pierwszy września i właśnie dzisiaj Holly miała wyjechać do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Była ciekawa jaki stosunek będą mieli do niej nauczyciele w szkole. Czy będą wymagający? Czy ją polubią?
Z zamyślenia wyrwał blondynkę krzyk ojca. Holly spojrzała na drzwi i westchnęła cicho. Wstała i wyszła z pokoju razem z walizkami. To były jej ostatnie chwile w tym domu.
Holly oraz jej rodzice zmaterializowali się na peronie numer 9¾. Blondynka otworzyła szerzej oczy i uśmiechnęła się, gdy ujrzała przed sobą ogromny czerwony pociąg o nazwie „Hogwart Express”. Dziewczyna wzięła od ojca walizki, pożegnała się i weszła do pociągu.
Gdy tylko młoda czarownica weszła do pociągu poczuła się niepewnie. Szła powoli i małymi krokami szukając wolnego przedziału. Po mniej więcej piętnastu minutach znalazła wolny przedział. Weszła do środka i usiadła przy oknie odkładając walizki na ich miejsce. Dziewczyna oparła głowę o szybę. Westchnęła cicho. I oto była w drodze do Hogwartu. W drodze do szkoły o której jeszcze parę miesięcy temu nie wiedziała. Holly przyglądała się krajobrazowi. Teraz przejeżdżali przez jakiś las. Dziewczyna poczuła zapach sosen i usłyszała śpiew ptaków. Przymknęła oczy. Z tego co mówili jej w domu rodzice wynikało, że podróż do zamku trwa parę godzin. Przecież nic się nie stanie jak pośpię parę godzin, prawda? - pomyślała.
Nic bardziej mylnego. Już po paru minutach blondynka usłyszała krzyki i jęki pasażerów dochodzące z korytarza. Przeklęła pod nosem. Ona to miała szczęście. Nawet nie zdążyła zasnąć, a już ktoś jej musiał przeszkodzić. Holly wstała z miejsca i wyszła na korytarz. Po chwili z innego przedziału wystawiła głowę brązowowłosa dziewczyna.
- Co się dzieje? - spytała spoglądając na blondynkę. 
- Nie wiem – odparła paryżanka. - Słyszałam tyko jakieś krzyki i jęki.
- O nie! Znów to samo – westchnęła dziewczyna. - Jackie znowu straszy pierwszorocznych...
- Może pójdziemy do mojego przedziału i pogadamy? - zaproponowała Holly.
Panna Smith była z natury nieśmiała i zazwyczaj nie potrafiła kogoś zaczepić tylko po to, aby pogadać. Ale teraz sytuacja była inna. Brązowowłosa na pewno była uczennicą Hogwartu więc na pewno opowie Holly o tym jak wygląda życie w tej szkole. A na dodatek blondynka chciała się dowiedzieć kim albo czym jest Jackie.
Już po paru minutach obie czarownice siedziały naprzeciwko siebie w przedziale i rozmawiały ze sobą.
- Tak właściwie to jak ty masz na imię? - spytała Holly. 
- Jestem Meetra Fallchart – odparła brązowowłosa. - A ty?
- Holly Smith – powiedziała po krótkiej pauzie i spojrzała na Meetrę.
Dopiero teraz młoda paryżanka miała okazję przyjrzeć się nowej koleżance. Holly westchnęła cicho. Jeszcze parę lat temu właśnie tak chciała wyglądać. Dziewczyna była wysoka i szczupła, miała mocną opaleniznę, a jej długie brązowe włosy związane na czubku głowy tworzyły krótki kucyk. Oprócz tego Meetra miała na sobie mundurek szkolny na którym widniał symbol Hufflepuffu. Była tylko jedna rzecz, która napawała paryżankę zarówno zdumieniem jak i przerażeniem. Tą rzeczą były oczy Meetry. Holly nigdy u nikogo nie widziała takich oczu. Były nieprawdopodobnie szare.
W tej samej chwili Meetra spojrzała prosto na nią. Dziewczyna zadrżała lekko. Czuła się tak jakby szarooka analizowała jej mocne i słabe strony. Jakby chciała poznać każdy jej słaby punkt.
- Patrzysz się tak na każdą nowo poznaną osobę? - spytała po chwili Holly nie mogąc wytrzymać spojrzenia Meetry.Co? Oh, przepraszam – szarooka zaczerwieniła się lekko. 
- Po prostu... 
- Nie musisz nic mówić – powiedziała szybko. Nie chciała wprawić dziewczynę w zakłopotanie. - Chciałabym, żebyś mi coś powiedziała.
- Co? - Meetra otworzyła szerzej oczy.
Blondynka zmarszczyła brwi. W spojrzeniu Meetry było coś dziwnego. Jakby była pewna, że Holly zna jakąś jej wstydliwą tajemnicę. A to nie była prawda. Przecież dopiero ją poznała.
- Kim albo czym jest Jackie? - spytała panna Smith. 
- Oh – brązowowłosa uśmiechnęła się. - Jackie to osoba. Zdecydowanie.
- To dobrze. Już myślałam, że to jakiś chochlik czy elf, który atakuje uczniów w pociągu – paryżanka parsknęła śmiechem. 
- Nie...Jackie do taka niska, czarnowłosa Ślizgonka, która ma ogromnego pecha i często jeździ na deskorolce.
- Ogromny pech i deskorolka? To chyba nie jest dobre połączenie.
Puchonka kiwnęła lekko głową i wyjęła ze swojej torby książkę by po chwili zapomnieć o otaczającym ją świecie.
Holly po mniej więcej dziesięciu minutach sięgnęła do swojej walizki. Jednak nie po książkę, a po różdżkę. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że odkąd ją kupiła na ulicy Pokątnej w ogóle jej nie dotknęła. Nawet nie zaczęła ćwiczyć najprostszych zaklęć. No, ale kiedyś trzeba zacząć...

Ciemnowłosa dziewczyna o imieniu Jackie wyszła właśnie z przedziału w którym siedziała banda pierwszaków. Ślizgonka schowała do kieszeni pudełko z Czekoladową Żabą. Zazwyczaj nie dręczyła pierwszorocznych tylko ich straszyła, ale tym razem sytuacja była zupełnie inna. Jeden z chłopców miał aż dziesięć Czekoladowych Żab i nie chciał się z nią podzielić. Tak więc Jacqueline wyjęła różdżkę i postraszyła go jakąś klątwą. Nie minęła nawet minuta, a miała już Czekoladową Żabę.
- Znowu to robisz, Jackie.
Panna De Flacour rozpoznała głos i schowała Czekoladową Żabę z powrotem do kieszeni. Spojrzała na dziesięcioletnią dziewczynkę o imieniu Victoria, która szła obok niej. Tak naprawdę to nie była żywa osoba. To był duch, który nawiedził Jackie już dawno temu zmuszając ją by zaakceptowała swój wyjątkowy dar, który pozwalał jej widzieć duchy, których nie widział nikt inny. Oprócz tego, gdy mocno się skupiła była wstanie wskrzesić na chwilę zmarłą istotę. Od zwykłej wiewiórki po człowieka. Z tego co się orientowała osobę, która posiadała taki dar Mugole nazywali medium.
- To nie twój interes, Vicki – odparła Jackie. - Idź sobie na jakiś cmentarz i poimprezuj z innymi zagubionymi duszami. 
- To jest mój interes – upierała się Victoria. - Odkąd się tu pojawiliśmy zachowujesz się dziwnie. Przestałaś być sobą.
- A Ty gdybyś nie była martwa i przeżyła to co ja mogłabyś zachowywać się tak jak wcześniej?! - podniosła lekko głos, gdy mijały kolejny przedział pełen uczniów.
- Masz depresje czy coś w tym stylu? - zdziwiła się dziewczynka.  
- Coś w tym stylu – warknęła. Jej czarne oczy błyszczały ze złości.
Nim duch zdążył cokolwiek powiedzieć Jackie dotknęła ramienia Vicki i ta rozpłynęła się w powietrzu. Jej dotyk zawsze tak działał na duchy, które do niej przychodziły. A po co do niej przychodziły? Niektóre prosiły o pomoc, ponieważ chciały wreszcie przestać błądzić bez celu po ziemi i zaznać spokoju. Inne chciały by pomogła im porozmawiać z żyjącymi członkami ich rodzin. Jacqueline nigdy im nie pomagała. To przez nie straciła całe swoje dotychczasowe życie. Tylko Vicki jej pomogła w tamtej chwili. Wszystkie inne dusze zasłużyły na to co jej spotkało.
Nagle dziewczyna usłyszała krzyk dochodzący z jednego z przedziałów i uśmiechnęła się minimalnie. Od razu rozpoznała głos swojej przyjaciółki, Meetry Fallchart. Jackie poszła powoli w kierunku przedziału.
Ślizgonka pamiętała ten dzień jakby to było wczoraj. Dzień w którym po raz pierwszy spotkała pannę Fallchart. Pamiętała zapach kwiatów, które stały w wazonie przy jej łóżku w Skrzydle Szpitalnym. Pamiętała wszystko. To był zwykły marcowy dzień. Jacqueline znowu obudziła się w Skrzydle Szpitalnym. Nie zdziwiło jej to. Często lądowała w tym miejscu na noc po tym jak jeździła na deskorolce po Hogwarcie. Jednak, gdy tylko przypomniała sobie co wydarzyło się dzień wcześniej i uniosła szybko głowę uderzając kogoś w twarz. Uderzyła wtedy w twarz Meetrę.
Po chwili dziewczyna dotarła do przedziału i otworzyła drzwi. Gdy tylko weszła do środka zauważyła, że Puchonka okłada swoim egzemplarzem „Historii Magii” jakąś blondynkę, która zamiast się bronić śmiała się. Dopiero po chwili Jackie zorientowała się co się stało i parsknęła śmiechem. Blondynka najwyraźniej użyła jakiegoś zaklęcia, ponieważ brązowe włosy Meetry zamiast związane w kucyk były teraz rozpuszczone i różowe.
- Z czego się śmiejesz, De Flacour!? - krzyknęła Meetra, gdy przestała okładać książką blondynkę i zauważyła, że Jackie także jest w przedziale. 
- Z koloru twoich włosów – czarnowłosa znowu parsknęła śmiechem i usiadła obok blondynki. - Piątka!
Dziewczyny przybiły piątkę nadal się śmiejąc z fryzury i koloru włosów koleżanki. Puchonka po jakichś piętnastu minutach uspokoiła się, usiadła na swoim miejscu i użyła jakiegoś zaklęcia by jej włosy stały się z powrotem takie jak wcześniej.
- Płakałaś? - spytała po chwili Meetra kierując pytanie do Ślizgonki. 
- Co? Nie! Dlaczego tak sądzisz? - spytała Jackie patrząc na przyjaciółkę.
- Twoje oczy – powiedziała tylko szarooka. - Znowu z nią rozmawiałaś? 
- Taa...
- I znowu się pokłóciłyście? 
Jackie kiwnęła lekko głową. Fallchart nie znała całej prawdy o tym co potrafiła zrobić Ślizgonka. Parę miesięcy po ich pierwszym spotkaniu Puchonka nakryła Jackie na tym, że krzyczy na kogoś mimo że była sama w pokoju. Gdy Meetra zapytała o to czarnooką ta była zmuszona skłamać. Nie chciała stracić jedynej przyjaciółki. Powiedziała wtedy, że nawiedza ją duch jej młodszej siostry, która zginęła w pożarze w Paryżu i od tamtej pory nawiedza ją przy okazji sprawiając, że tylko ona ją widzi.
Po chwili Jacqueline zorientowała się, że obie dziewczyny milczą jakby czekały, aż Jackie coś powie o tej „kłótni”. A Ślizgonka nie chciała o tym opowiadać.
- Więc to Ty jesteś Jackie? - spytała Holly chcąc przerwać ciszę, która ją irytowała. 
- Tak – Ślizgonka spojrzała na nią. Była wdzięczna, że ktoś przerwał tę ciszę. - A ty?
- Holly Smith – powiedziała blondynka z lekkim uśmiechem.
Czarnooka przyjrzała się dziewczynie. Holly miała zielone oczy i blond włosy. Jacqueline doszła do wniosku, że gdyby panna Smith nie siedziała w przedziale z Meetrą nie zwróciła by na nią w ogóle uwagi. Wyglądała jak zwykła dziewczyna z Hogwartu. Jackie nieświadomie położyła głowę na ramieniu dziewczyny. Przez chwilę Ślizgonce wydawało się, że nie położyła głowy na ramieniu Holly, ale na ramieniu swojej starej przyjaciółki.
Nagle Jacqueline podniosła głowę i spojrzała w oczy blondynce. Nie widziała w nich zdziwienia, ale spokój. Jackie widziała takie spojrzenie po raz ostatni prawie rok temu. To spojrzenie przypomniało jej o osobie, którą straciła. Dziewczyna wstała szybko z miejsca.
- Wiecie co ja chyba pójdę po Czekoladową Żabę. Do zobaczenia! - czarnowłosa wyszła z przedziału.
Holly i Meetra spojrzały po sobie, a potem obie skierowały wzrok ku wyjściu z przedziału.
- Czy ona tak zawsze się zachowuje? - spytała Holly. 
- Raczej...Raczej, tak – przyznała po chwili szarooka i spojrzała za okno. - Wiesz co ja chyba się chwilę prześpię.
- Spoko – powiedziała.
Meetra podłożyła sobie pod głowę swoją torbę i zasnęła. Holly westchnęła. Co teraz miała robić? Puchonka poszła spać, a Ślizgonka poszła po Czekoladową Żabę, ale młoda czarownica wątpiła by wróciła do nich zanim pociąg zatrzyma się na stacji w Hogsmeade. Nagle dziewczyna usłyszała fragment piosenki King of anything w wykonaniu Sary Bareilles. Dopiero po sekundzie zorientowała się, że to dzwonek jej komórki. Szybko zdjęła z półki walizkę, otworzyła ją i wyjęła komórkę. Niestety nie zdążyła odebrać. Włączyła telefon by sprawdzić kto próbował się do niej dodzwonić. Wyświetlił się numer, a obok imię: Ivy. 
Holly wyciszyła telefon i schowała go do kieszeni. Nie spodziewała się, że zadzwoni do niej akurat Ivy. Ivy była przyjaciółką Holly ze szkoły w Paryżu. Oczywiście młoda czarownica nie mogła powiedzieć swoim przyjaciółkom, do jakiej szkoły idzie po wakacjach więc powiedziała tylko, że wyjeżdża do szkoły za granicą. Westchnęła cicho. Ciekawe po co dzwoniła do niej Ivy? Wątpiła by się szybko dowiedziała. Z tego co mówili jej rodzice w Hogwarcie nie działa większość mugolskich urządzeń, a więc jej komórka także przestanie działać. Od przybycia do Hogwartu dzieliło ją jeszcze parę godzin...
Nagle dziewczyna wpadła na świetny pomysł i zaczęła przeszukiwać walizkę w poszukiwaniu słuchawek do swojej komórki. Gdy je wreszcie znalazła i podłączyła spróbowała połączyć się z internetem wytrzeszczyła oczy. Nie spodziewała się, że w tym pociągu uda jej się złapać Wi-Fi. Uśmiechnęła się do siebie i zaczęła szukać w internecie jakiegoś ciekawego filmu. Już po paru minutach dziewczyna siedziała i oglądała III część Gwiezdnych Wojen.


 
Około godziny dwudziestej „Hogwart Express” dojechał na miejsce. Uczniowie nareszcie dotarli do Hogsmeade. Na stacji na pierwszorocznych czekał już olbrzym o imieniu Hagrid. Młodzi studenci powoli wychodzili z uśmiechem na twarzy z pociągu, a wśród nich była również Holly ubrana już w czarną szatę.
- Pirszoroczni! Tutaj do mnie! - zawołał Hagrid.
Pierwszoroczni podbiegli do olbrzyma. Holly spojrzała w przeciwną stronę, gdzie przez tłum przepychały się Meetra i Jackie. Nie wiedziała czy ma iść razem z pierwszakami i Hagridem czy pójść za koleżankami. Uznała, że rozsądniej będzie pójść z pierwszakami. Ruszyła w tamtą stronę. Po paru minutach szybkiego marszu doszli do czarnego jeziora. W oddali widać było miejsce w którym Holly miała spędzić następne dziesięć miesięcy czyli Hogwart. Pierwszoroczni zaczęli wchodzić do łodzi. Piętnastolatka zdecydowała, że wejdzie do łodzi na końcu.
- Nie jesteś czasem trochę za stara na podróż łodzią do Hogwartu? - usłyszała za sobą głos Hagrida. 
- Nie – odparła odwracając się w jego stronę i uśmiechając się. - Raczej nie.
Po chwili weszła do łodzi w której były już dwie dziewczyny i jeden chłopiec. Łódź zaczęło powoli płynąć w stronę szkoły. Holly nie reagowała na zaczepki ze stroną współpasażerów. Po prostu siedziała i patrzyła na zamek. Jej serce zaczęło bić szybciej ze zdenerwowania. Zaczęła żałować, że nie poszła za Jackie i Meetrą. Przynajmniej miałaby blisko siebie znajome osoby. A zamiast ich miała wokół siebie bandę jedenastolatków. Nagle usłyszała dokładnie pod sobą jakiś dziwny dźwięk. Otworzyła szerzej oczy. Rodzice i uczniowie, który byli na stacji mówili coś o jakichś magicznych stworzeniach żyjących w jeziorze. A blondynka właśnie przypomniała sobie, że nie umie pływać.
Gdy wreszcie dopłynęli Holly odetchnęła z ulgą. Zaczęła się wspinać po kamiennych stopniach w stronę jednego z dziedzińców. Po chwili dotarli do wrót. Hagrid przepchał się przez tłum i uderzył parokrotnie w ogromne wrota. Te otworzyły się po chwili. W holu stała kobieta o surowej twarzy i zielonej szacie. Holly doszła do wniosku, że kobieta mogła pięć pięćdziesiąt pięć, góra sześćdziesiąt lat.
- Profesor McGonagall! Oto i pierwszoroczni – powiedział olbrzym z uśmiechem. 
- Dziękuje, Hagridzie – odparła nauczycielka Transmutacji. - Możesz już odejść.
Po tych słowach kobieta poprowadziła uczniów w stronę kolejnych wielkich wrót, które otworzyły się, gdy tylko do nich podeszli. Weszli do środka. Holly zmrużyła na chwilę oczy kiedy tylko dostrzegła tysiące świec zawieszonych w powietrzu. Dziewczyna szła na samym końcu tłumu więc rozejrzała się, a na jej twarzy zagościł uśmiech. Po chwili dostrzegła przy stole Hufflepuffu, Meetrę, która rozmawiała z koleżankami, które siedziały obok niej. Mimo starań młoda czarownica nie była w stanie przy stole Slytherinu dostrzec Jackie. 
Nagle zauważyła, że większość uczniów gapi się prosto na nią. Niektórzy ze zdziwieniem, inni zaś z zaciekawieniem. Zaczerwieniła się i spuściła głowę. No tak...Piętnastolatka w tłumie jedenastolatków wygląda dziwnie, pomyślała dziewczyna. Nie lubiła być w centrum uwagi. Zwłaszcza, gdy wokół było tyle nieznanych osób.
Po chwili doszli do podium na którym stał stołek, a na stołku leżała zwykła czarodziejska tiara. Nagle tiara poruszyła się. Szew rozpruł się, a tiara zaczęła śpiewać. Z każdym kolejnym zdaniem brwi Holly coraz bardziej się unosiły, a dziewczynie chciało się śmiać. Na szczęście tiara przestała śpiewać, ukłoniła się i ponownie znieruchomiała. Wtedy wkroczyła profesor McGonagall. Podeszła do stołka z długim zwojem pergaminu i spojrzała na pierwszorocznych.
- Gdy wyczytam imię i nazwisko, danej osoby podchodzi ona do mnie, nakłada na głowę tiarę i siada na stołku. Zrozumiano? - spojrzała po nich zatrzymując na dłużej swoje spojrzenie na Holly.
Odpowiedziały jej ciche „tak” oraz kiwnięcia głowami.
- Dobrze, a więc zaczynajmy. Arshade, Alice.
Z tłumu wystąpiła niska rudowłosa dziewczynka i podeszła do nauczycielki Transmutacji. Właśnie teraz miała zacząć się Ceremonia Przydziału.


 
Holly nie wiedziała ile czekała, aż profesor McGonagall wyczyta jej nazwisko i będzie mogła wreszcie założyć tą starą tiarę. Nigdy nie była zbyt cierpliwa. W pewnej chwili doszła do wniosku, że być może w ogóle nie zostanie wyczytane jej nazwisko i będzie musiała wracać do domu.. Odetchnęła jednak, gdy usłyszała swoje nazwisko wypowiadane przez profesor McGonagall.
- Smith, Holly!
Blondynka obeszła tłum bokiem nie chcąc się przepychać, założyła tiarę i usiadła na stołku.
- Hmm...Kogo my tu mamy? Masz piętnaście lat, prawda Holly? - usłyszała w swoim uchu cichy głos tiary. - Nie jesteś czasem trochę za stara... 
- Na przydział do któregoś z domów? Nie sądzę – powiedziała cicho.
Tiara zaśmiała się cicho, a słysząc ten śmiech zielonooka również się uśmiechnęła. Serce przestało bić szybciej. Uspokoiła się i przestała się denerwować tym co może się stać. Podejrzewała, że tiara w jakiś sposób bada jej umysł. Panna Smith odprężyła się i zamknęła oczy.
- Teraz już wiem, gdzie cię przydzielić – usłyszała ponownie cichy głosik.
Otworzyła oczy. Czekała.
- SLYTHERIN!!! - wrzasnęła tiara na całą salę.
Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie. Zdjęła tiarę i pomaszerowała w stronę stołu przy którym siedziała już Jackie. Nie było tak źle. Była prawie pewna, że trafi do Ravenclawu, ale Slytherin był zapewne równie dobry. Ślizgonka usiadła na wolnym miejscu obok Jacqueline.
- Hej, Jackie – uśmiechnęła się.
- O! Cześć! - powiedziała wyrwana z zamyślenia czarnowłosa. - Dlaczego wcześniej nie powiedziałaś, że jesteś w Slytherinie? 
- Aaa...Jakoś tak – powiedziała Holly i rozejrzała się po sali.
Jak to możliwe, że Jackie nie zauważyła jej podczas Ceremonii Przydziału?! Ta dziewczyna była... niemożliwa. 
Wzrok blondynki powędrował ku stołowi Gryffindoru. Jej oczy zatrzymały się na czarnowłosym chłopakiem. Po chwili zorientowała się, że on też na nią patrzy. Zarumieniła się lekko. Był nawet przystojny na swój sposób, ale zauważyła także, że jest wyższy od reszty chłopaków obok, których siedział. Podejrzewała, że jest na siódmym roku w Hogwarcie, a co za tym idzie w tym roku skończy naukę w szkole. Spuściła wzrok.
Po chwili jej wzrok ponownie powędrował do stołu Gryffindoru. Chłopaka nie było, a zamiast niego na jego miejscu siedziała jedenastolatka o imieniu Astrid. Ślizgonka zapamiętała jej imię tylko dlatego, że została wyczytana przed nią przez profesor McGonagall. Świetnie! Pierwszy dzień w nowej szkole i już świruje, pomyślała. Ona to miała szczęście.
Jak na zawołanie wszyscy uczniowie w Wielkiej Sali ucichli. Holly spojrzała na stół nauczycielski. Od stołu wstała właśnie profesor McGonagall.
- Witajcie, uczniowie – zaczęła. - Witam was w kolejnym, a dla niektórych pierwszym roku szkolnym w Hogwarcie. Za chwilę rozpocznie się kolacja po, której prefekci czterech domów odprowadzą pierwszorocznych do Pokojów Wspólnych.
Po tych słowach wróciła na miejsce i wróciła do rozmowy z siedzącymi obok niej nauczycielami. Chwilę później na czterech stołach na pustych tacach i w pustych półmiskach pojawiły się przeróżne potrawy. Holly rozejrzała się po stole zastanawiając się czy znajduje się na nim jej ulubione danie czyli tuńczyk z rabarbarem. Niestety, rozczarowała się, ponieważ go nie znalazła. Po chwili namysłu nałożyła sobie na talerz trochę sałatki i ziemniaczków i zaczęła powoli jeść.
- Holly? - spytała po jakimś czasie Jackie. 
- Taak?
- Chcesz iść dzisiaj ze mną na imprezę do chłopaków z siódmej klasy.
Holly przełknęła to co miała w buzi i spojrzała na Jackie. Zazwyczaj nie chodziła na imprezy organizowane przez szkołę. Zawsze się na nich strasznie nudziła. Ale to był Hogwart...
- Z siódmej klasy? - powiedziała po chwili. 
- Tak. Nie martw się. Będzie Piwo Kremowe i Ognista – zapewniła Jackie z uśmiechem.
- Że co, proszę? - zmarszczyła brwi. Nigdy nie słyszała tych nazw. 
- Skąd ty się urwałaś? - spytała zdziwiona Jacqueline.
- Z Paryża – powiedziała Holly. - We Francji. 
- No co ty?! - czarnowłosa wytrzeszczyła oczy. - Ja też jestem z Francji! Mieszkam z ciotką!
Blondynka uśmiechnęła się. Od chwili gdy usłyszała głos Jackie w pociągu od zauważyła, że ma francuski akcent. Holly mimo że mieszkała w Paryżu parę lat to nie miała takiego akcentu. Już po chwili Jackie zaczęła opowiadać o swoim życiu osobistym. Twierdziła, że w domu ma stadko testrali. Oczywiście Holly nie wiedziała czym są testrale. Zapewniła ją także, że w swoim dormitorium za zgodą opiekuna domu Horacego Slughorna trzyma trójgłowego psa o imieniu Cerberek. Holly cały czas kiwała głową, gdy Jackie o tym opowiadała. Nie do końca wierzyła w słowa koleżanki, ale przynajmniej do końca uczty dziewczyna nie proponowała już jej wspólnego wyjścia na imprezę.


 
Jak się okazało pod koniec uczty Holly nie obejmowały zasady, które obejmowały uczniów z którymi brała udział w Ceremonii Przydziału. Nie musiała iść razem z pierwszakami do Pokoju Wspólnego. Było parę minut przed północą, a dziewczyna dopiero teraz szła razem z Jackie do lochów, gdzie znajdował się Pokój Wspólny Slytherinu. Obie śmiały się z tego co zrobiły jakiemuś drugoklasiście. Spowodowały, że cały półmisek pełen frytek spadł na głowę temu biednemu chłopakowi.
- Ohh...Jesteśmy złe – roześmiała się Holly. 
- My nie jesteśmy złe, jesteśmy bardzo złe! - wyszczerzyła się Jacqueline.
- Ja jestem królową zła, a Ty królem zła! - parsknęła śmiechem paryżanka. 
- Czemu mam być facetem? - spytała Jackie.
- Bo – Holly uniosła brwi usiłując wymyślić jakiś argument. - Bo. Bo. Bo jesteś jedyną dziewczyną jaką znam, która jeździ na deskorolce po pociągu. 
- Baaardzo śmieszne, wiesz – dziewczyna zmrużyła oczy.
Nagle obie usłyszały jakiś krzyk. W ich stronę biegło pięciu chłopców w mundurkach z herbem Gryffindoru.
- Uuu! Gryfoni – uśmiechnęła się Holly. 
- Co? - Jackie odwróciła się w stronę biegnących chłopaków i złapała się za głowę. - Zapomniałam! Miałam iść na imprezę do tych chłopaków. Oni są z siódmej klasy.

Jackie puściła rękę Holly i poszła w kierunku chłopaków.
- Ej!? Kto mnie odprowadzi do Pokoju Wspólnego, co?! - krzyknęła za nią. 
- To blisko, Holly! Na pewno trafisz! - zawołała Jackie i poszła z chłopakami na siódme piętro.
Ślizgonka tupnęła nogą. Jak ona mogła sobie tak po prostu pójść?! I co ona miała teraz niby zrobić? Przecież ona nawet nie wie, gdzie jest Pokój Wspólny Ślizgonów. Westchnęła cicho i skręciła w pierwszy lepszy korytarz. Przecież te lochy nie są jakieś mega duże, prawda? W końcu znajdzie ten przeklęty Pokój Wspólny.
- Te tunele chyba jednak ciągną się w niesskończoność - powiedziała do siebie Holly jakąś godzinę później.
Nie udało jej się znaleźć Pokoju Wspólnego. Przez chwilę nawet rozważała powrót do Wielkiej Sali w nadziei, że zastanie tam jakiegoś nauczyciela, ucznia lub nawet tego woźnego o którym wszyscy wyrażali się dosyć niepochlebnie. Był tylko jeden problem. Ona nawet nie pamiętała drogi na parter na którym znajdowała się Wielka Sala. Nagle potknęła się i upadła na podłogę. Gdy wstała poczuła się dziwnie. Jakby była w zupełnie innym miejscu. Po chwili zorientowała się, że ona JEST w innym miejscu. Jeśli nie miała zaników pamięci, a nie miała to szła krótkim prostym korytarzem, a teraz była...w kuchni?
Rozejrzała się. Po kuchni krzątały się skrzaty, a przy stole najwyraźniej rozmawiały dwie osoby, niestety Holly nie słyszała o czym mówiły. Jedną z nich był brunet o niebieskich oczach. Dziewczyna zaś miała rude falowane włosy sięgające ramion i zielone oczy. Oj, Holly...Chyba wypiłaś za dużo soku dyniowego do kolacji, pomyślała dziewczyna.
- Co ty tu robisz?! - usłyszała nagle czyjś zdziwiony głos.
Serce Ślizgonki zaczęło bić szybciej. Holly powoli odwróciła się w stronę z której dobiegał głos.





Prolog

To wszystko zaczęło się trzydziestego czerwca. Na rue de l'abreuvoir w Paryżu właśnie zostały zapalone pierwsze latarnie, a na trzecim piętrze pewnego budynku w swoim pokoju siedziała piętnastoletnia Holly Smith. Palce blondynki bębniły o klawiaturę jej komputera. Z każdą chwilą dziewczyna coraz bardziej się uśmiechała, aż po niecałej minucie parsknęła śmiechem. Jej przyjaciółki ze szkoły zawsze umiały ją rozbawić. Nagle dziewczyna usłyszała krzyk matki oznajmiający, że kolacja jest już na stole. Dziewczyna pożegnała się z koleżankami, wyłączyła komputer i wyszła z pokoju.
Idąc powoli w stronę kuchni dziewczyna z rozmarzeniem przyglądała się reprodukcjom obrazów Vincenta Van Gogha wiszącym w korytarzu. Od dzieciństwa fascynowało ją malowanie, a Van Gogh był jej ulubionym malarzem odkąd wybrała się wraz ze swoimi rodzicami – ojcem Davidem i matką Rose do muzeum Orsay i zobaczyła tam obrazy tego właśnie malarza.
Gdy dotarła do kuchni od razu zauważyła, że coś jest nie tak. Kiedy tylko weszła do tego pomieszczenia poczuła na sobie TEN wzrok. Holly znała go, aż za bardzo. Czuła go na sobie za każdym razem, gdy rodzice proponowali jej uczenie się w kolejnej szkoły dla dziewczyn z dobrego domu. Holly nigdy nie postrzegała siebie jako panienkę z wyższych sfer. Nie wyobrażała sobie siebie na lekcjach savoir-vivre’u, albo na lekcjach grania na fortepianie.  
- O co chodzi? – spytała po chwili dziewczyna nie mogąc wytrzymać wzroku matki.
Rodzice spojrzeli po sobie.
- Ktoś przysłał ci list z Wielkiej Brytanii – powiedziała matka i otworzyła szafkę. Po chwili wręczyła córce beżową kopertę.
Pierwsze co rzuciło się dziewczynie w oczy to herb narysowany na spodzie koperty. Przedstawiał on lwa, węża, borsuka i kruka. Holly zmarszczyła brwi. Podejrzewała, że to list z jakiejś szkoły, ale jeśli tak to dlaczego w Wielkiej Brytanii? Przecież się nigdzie nie przeprowadzali. Było więc tylko jedno wytłumaczenie.
- Chcecie mnie wysłać do szkoły z internatem? – spytała dziewczyna.
- W pewnym sensie – odpowiedział po chwili ojciec. – To jest szkoła dla specjalnych ludzi.
- Specjalnych? – ostatnie słowa ojca zaintrygowały blondynkę. – Jak to specjalnych?
- Najpierw przeczytaj ten list – powiedziała matka.
Dziewczyna usiadła przy stole i otworzyła beżową kopertę. Wyjęła z niej list. Ten był inny. W niczym nie przypominał listów z innych szkół. Ten był pisany ręcznie na pergaminie, prawdziwym atramentem. Jakby nie mogli go wydrukować, pomyślała dziewczyna. I tak miała wadę wzroku, a pochyłe pismo dodatkowo utrudniało jej czytanie. Po kwadransie dziewczyna odrzuciła list, uśmiechnęła się i przeniosła wzrok na rodziców.
- To jakiś żart? – spytała.
Rose i David spojrzeli na siebie. Najwidoczniej nie spodziewali się takiej spokojnej reakcji dziewczyny. Spodziewali się raczej, że zacznie krzyczeć, albo po prostu wyjdzie z kuchni.
- To nie jest żart, skarbie – zaczęła matka.
- Mam uwierzyć, że jestem czarownicą? – Holly parsknęła śmiechem. – Magia NIE ISTNIEJE.
- Istnieje – zapewnił ją ojciec. – Powinnaś była dostać ten list już parę lat temu, ale z jakiegoś powodu go nie dostałaś.
- MAGIA NIE ISTNIEJE – dziewczyna podniosła głos i wstała z krzesła. 
Holly patrzyła to na matkę to na ojca mając nadzieje, że zaraz wybuchną śmiechem i powiedzą, że to żart. Był powód dla którego Holly tak bardzo się zdenerwowała. Gdy jeszcze mieszkali w Londynie, a ona chodziła do szkoły wokół niej zawsze wydarzały się dziwne rzeczy, których nikt nie mógł wyjaśnić. Gdy miała dziesięć lat nie wiadomo dlaczego zapalił się dywan w klasie. Po tym wydarzeniu nie tylko uczniowie, ale i nauczyciele zaczęli uważać ją za czarownicę.
- Magia istnieje – powiedziała matka i wstała z miejsca. To samo zrobił ojciec Holly.
Rodzice spojrzeli po sobie. Musieli jakoś udowodnić córce, że magia naprawdę istnieje. David skinął głową, a Rose wyjęła z kieszeni zapalniczkę i podpaliła stół.
- Zrób to Holly! Ugaś to!
- NIE! NIE! NIE! MAGIA NIE ISTNIEJE! – krzyknęła ich córka, a łzy pojawiły się w jej oczach. Dlaczego oni to robili?
Nagle światło w kuchni zgasło, a stół powoli przestawał się palić. Po niecałej minucie ogień zgasł, a lampa wisząca pod sufitem włączyła się. Nogi odmówiły posłuszeństwa Holly. Dziewczyna upadła na podłogę i przerażona spojrzała na stół. To ona zgasiła ten ogień. Naprawdę była czarownicą.
- Teraz nam wierzysz? – spytała Rose klękając przy niej.
Blondynka nic nie powiedziała. Gdy poczuła, że matka kładzie dłoń na jej ramieniu zadrżała. Chciała wyjść z kuchni i uciec z domu, ale nie mogła tego zrobić. Nie miała na to siły. Gdy objęła ją ramieniem nie odepchnęła jej. Zamiast tego przytuliła się do matki.