Sceneria
zmieniła się. Kuchnia rozpłynęła się, a Holly ponownie
znajdowała się korytarzu i patrzyła prosto na...Meetrę?!
Odetchnęła z ulgą. Strasznie się cieszyła, że Puchonka ją
znalazła.
- Co
ty tu robisz? - powtórzyła pytanie szarooka. - Ja...ekhm...zgubiłam się w drodze do Pokoju Wspólnego – powiedziała.
- Wiesz, że jesteś w zupełnie innej części zamku, Holly?
- Eee...Nie?
Brązowowłosa
westchnęła cicho i ruszyła przed siebie ciągnąc za sobą
Ślizgonkę. Miała nadzieje, że jej koledzy z Hufflepuffu nie będą
na nią źli za to co zrobi. Właściwie mogła zaprowadzić
blondynkę do wejścia do Pokoju Wspólnego Slytherinu, ale nie znała
hasła by otworzyć przejście. Nie mogła też pozwolić, aby Holly
spała w lochach na kamiennej posadzce. Z własnego doświadczenia
wiedziała, że o tej porze roku było w hogwarckich lochach dosyć
zimno nocą.
- Gdzie
idziemy? - spytała po chwili paryżanka. - Do Pokoju Wspólnego Hufflepuffu – odparła po chwili Puchonka.
Po
dziesięciu minutach dziewczyny doszły do obrazu martwej natury.
Holly mimo wszystko szła o wiele wolniej od Meetry, także ta
musiała na nią czekać. Po chwili Ślizgonka dołączyła do niej.
- Mieszkasz
w obrazie? - spytała blondynka uśmiechając się do siebie. - Za obrazem – odparła panna Fallchart i otworzyła przejście puszczając koleżankę przodem.
Dziewczyna
otworzyła usta, a potem je zamknęła. Rozejrzała się po pokoju.
Było tutaj dużo żółto-czarnych foteli i kanap, w kątach stały
stoliki i półki z książkami. Okna w tej komnacie były duże i
sięgały sufity, jednak Holly najbardziej zainteresował duży
kominek. Podeszła do niego i uśmiechnęła się. Nie wiedziała ile
patrzyła na ogień płonący w kominku.
Nagle
poczuła, że Meetra położyła dłoń na jej ramieniu. Spojrzała
na nią z lekkim uśmiechem.
- Piękny
kominek – powiedziała.
- Mi
też się podoba – puchonka przeniosła wzrok na kanapę. - Myślę,
że powinnaś się przespać parę godzin.
- Wątpię,
abym zasnęła, ale okej – mruknęła.
Podeszła
do kanapy. Jej koleżanka przyniosła już dla niej poduszkę i koc.
Ślizgonka nawet nie miała w co się przebrać. Jej walizki były w
jej dormitorium. Gdy Meetra odchodziła już do swojego pokoju,
blondynka podziękowała jej za to, że ją zabrała ze sobą do
Pokoju Wspólnego Hufflepuffu.
Holly
przez pół godziny przewracała się z boku na bok nie mogąc
zasnąć. Cały czas myślała o tym co się stało na korytarzu,
gdy zgubiła się w lochach. Czy gdy upadła straciła przytomność
i kuchnia jej się przyśniła? A może Jackie dosypała jej czegoś
do soku dyniowego w czasie kolacji i miała teraz zwidy. Nie... To
raczej nie było możliwe. Ta mała czarnowłosa Ślizgonka
zachowywała się przyjacielsko wobec niej. Nie licząc tego, że
zostawiła ją samą w lochach, a sama poszła na jakąś imprezę z
siedemnastoletnimi Gryfonami.
Dziewczyna
przekręciła głowę w stronę kominka by spojrzeć na ogień. Teraz
myślała o Hogwarcie. Przed przybyciem do zamku bała się tego co
może tam zobaczyć. Jednak zaraz po Ceremonii Przydziału cały jej
strach wyparował. Poczuła się tak jakby była w domu ze swoją
rodziną. Ślizgonka przymknęła oczy i zasnęła. Śniła o
następnym dniu.
Holly
obudziła się parę minut przed ósmą rano. Dobra wiadomość:
spało jej się dobrze jak nigdy. Zła wiadomość: Spadła z kanapy
i spała na podłodze.
- Uuu...
Moje plecy – jęknęła.
Wstała
z podłogi i usiadła na kanapie. Na stoliku stojącym obok kanapy
leżała mała zwinięta karteczka. Młodej czarownicy od razu
przypomniały się liściki, które pisała do koleżanek na lekcjach
w swojej szkole w Paryżu. Sięgnęła po kartkę i rozwinęła ją.
Droga,
Holly!
Niestety
będziesz musiała radzić sobie sama przez parę godzin.
Mam
trening Qudditcha ;<
Ps.
Masz się spotkać z profesor McGonagall w jej gabinecie.
To
na siódmym piętrze.
Powodzenia,
Meetra
Blondynka
westchnęła cicho. Jeszcze nie zdążyła nabroić, a już miała
się spotkać z dyrektorką Hogwartu. Może chodziło o to co wczoraj
zrobiła z Jackie temu drugoklasiście? Dziewczyna wstała z kanapy,
odgarnęła kosmyk włosów za ucho i wyszła z Pokoju Wspólnego
Puchonów. Teraz musiała tylko znaleźć siódme piętro na, którym
był gabinet profesor McGonagall i przetrwać rozmowę z nią. Miała
tylko nadzieje, że nauczycielka transmutacji nie chce jej odesłać
do domu.
Po
niecałej godzinie dziewczynie udało się znaleźć siódme piętro
oraz wejście do gabinetu dyrektorki. Podeszła do kamiennego posągu.
Nic się nie stało.
- Hasło!
Muszę powiedzieć hasło, tak? - powiedziała do siebie po chwili
Holly.
Posąg
nie odpowiedział.
- No,
dzięki – mruknęła dziewczyna i zamyśliła się. -
Hmm...Miłość?
Nic.
- Gryffindor?
Gryfoni? Nauka? Transmutacja? Śmierć? - mówiła coraz bardziej
zirytowana Ślizgonka.
Nadal
nic.
- Beau
houx – usłyszała za sobą męski głos.
Te słowa po przetłumaczeniu znaczyły „piękny ostrokrzew”.
Holly odwróciła się. Parę centymetrów od niej stał Gryfon.
Gryfon, którego zauważyła przy stole Gryffindoru w czasie kolacji.
Dopiero teraz zauważyła, że jest od niej niewiele wyższy i ma
oczy koloru morza. Z kim ona się zadawała? Każda osoba jaką
poznała w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin miała dziwny
kolor oczu. Meetra miała szare , Jackie miała czarne, a ten Gryfon
miał oczy koloru morza.
- Oh!
Cześć. Dzięki za otwarcie przejścia – uśmiechnęła się
lekko. - Nie ma za co. Ty też do McGonagall? - spytał.
- Taa – mruknęła. - Jestem Holly Smith, a Ty?
- Colin Miller – przedstawił się.
Po
chwili przejście do gabinetu otworzyło się. Zarówno Colin jak i
Holly ruszyli w tym samym czasie. Gdy przechodzili przez bramę
Gryfon próbował się wepchać przed Ślizgonkę.
- Ej!
Daj mi wejść! Jestem kobietą! - Starszym się ustępuje, Smith!
- Nie jesteś staruszkiem, Miller! - warknęła blondynka. - Ta zasada dotyczy tylko staruszków!
- Już dobrze! Dobrze!
Colin
pozwolił jej przejść i wszedł za nią przewracając oczami. Za
kogo ta Ślizgonka się uważała? Za jakąś królewną czy co?
Co
on sobie wyobraża?! Nie dość, że jestem kobietą to jeszcze
jestem młodsza od niego! Powinien od razu dać mi przejść, a nie
się wpychać przede mnie, myślała Holly wspinając się po
kamiennych stopniach.
Po
chwili oboje byli już przed drzwiami do gabinetu dyrektorki. Holly
stanęła obok drzwi i uśmiechnęła się przesłodko pozwalając by
Colin wszedł do komnaty jako pierwszy. Ten tylko przewrócił oczami
i wszedł do środka.
- Pani
profesor? - zawołał Miller. - Pani profesor?
Zza
biurka wychyliła się Minerwa McGonagall, a na jej ustach gościł
niewymuszony uśmiech. Blondynka uśmiechnęła się do dyrektorki.
- Oh!
Witaj, Colin – podeszła do nich. - Holly. Znasz Colina? - Eee – dziewczyna nie spodziewała się, że dyrektorka będzie pamiętała jej imię spośród imion dziesiątek jak nie setek uczniów. - Tak. Poznaliśmy się przed chwilą.
- Dobrze. Jak zapewne wiesz twoja sytuacja jest...nietypowa – zaczęła Minerwa. - Masz piętnaście lat więc powinnaś być na V roku nauki w Hogwarcie, ale dopiero wczoraj zostałaś przydzielona, a wcześniej nie praktykowałaś magii w żadnej magicznej szkole, prawda?
Holly
tylko kiwnęła głową. Skąd ta kobieta tak dużo wiedziała o jej
sytuacji? Czyżby rozmawiała z jej rodzicami w czasie wakacji?
- Razem
z zresztą nauczycieli zdecydowaliśmy, że będziesz chodziła na
lekcje według planu piątoklasistów. Jednak ktoś będzie cię
musiał nauczyć cię podstaw.
Blondynka
spojrzała na dyrektorkę, a potem na Colina.
- Że
niby On? - dziewczyna przestała się uśmiechać. - Colin od I roku ma z większości przedmiotów Wybitny, albo Powyżej Oczekiwań – McGonagall uśmiechnęła się do gryfona.
Kujon,
pomyślała Holly.
- Ale,
pani dyrektor! - zaprotestowała blondynka.
Colin
wydawał się nawet miły, ale nie chciała by podstaw magii uczył
ją nieznajomy chłopak, który był od niej o dwa lata starszy.
Pomyślała, że może uda jej się namówić dyrektorkę na to by to
Meetra ją douczała.
- Nie
ma żadnych, ale! - podniosła głos McGonagall. - Ale ja nie chce jej uczyć, pani profesor – powiedział Colin. - Sama pani wie ile mam nauki przed Owutemami.
- Powiedziałam, że nie ma żadnego „Ale” - powiedziała spokojnie dyrektorka. - Jakoś sobie poradzisz Colin. Jesteś zdolny.
- A nie może mnie douczać Meetra Fallchart? - spytała po chwili ciszy Holly.
- Nie, nie może. Panna Fallchart jest w drużynie Qudditcha, Hufflepuffu i musi dużo ćwiczyć.
Holly
zamilkła. Nie miała żadnego argumentu, który by jej teraz pomógł.
Wiedziała, że Colin także nie wie co powiedzieć. Po chwili
Ślizgonka dostała od McGonagall mundurek z godłem Slytherinu oraz
plan zajęć. Oprócz tego dostała od nauczycielki hasło do Pokoju
Wspólnego Ślizgonów. Ucieszyła się. Będzie mogła się
przebrać.
- Możesz
już iść na lekcje, Holly. Ja muszę omówić coś jeszcze z
Colinem. - Dobrze. Do widzenia, pani profesor – powiedziała do dyrektorki i wyszła z gabinetu.
Pierwsza
lekcja na jaką poszła Holly po spotkaniu z profesor McGonagall i
wizycie w Pokoju Wspólnym była Historia Magii. Przedmiotu tego
nauczał duch o imieniu Cuthbert Binns. Gdy tylko lekcja się
zaczęła, a nauczyciel zaczął dyktować nudne formuły z książki
Ślizgonka stwierdziła, że jest to najnudniejszy nauczyciel z jakim
kiedykolwiek miała styczność blondynka. Nawet nauczycielka, która
uczyła młodej czarownicy w Paryżu matematyki nie była tak nudna.
Dziewczyna stłumiła ziewnięcie i położyła głowę na ławce i
rozejrzała się po klasie. Na tę lekcję Ślizgoni chodzili razem z
Krukonami. Większość z nich nawet nie próbowała notować tego co
mówił profesor Binns. Po dłuższej chwili Holly stwierdziła, że
jedyną osobą, która notuje to co mówili nauczyciel jest jakaś
czarnowłosa Krukonka z wielkimi okularami w różowych oprawkach.
Ślizgonka odwróciła wzrok i przysunęła swoje krzesło w stronę
okna i westchnęła widząc co pierwszaki robią na szkolnych
błoniach.
Dla
nich właśnie zaczęła się pierwsza lekcja latania, która było
na pewno o wiele ciekawsza od lekcji z profesorem Binns'em. Odkąd
wyszła z gabinetu McGonagall była prawie pewna, że jej
nauczycielem latania na miotle będzie nie kto inny jak Colin Miller.
Westchnęła cicho i spojrzała na zegar. Jeszcze przez pół godziny
będzie musiała słuchać tego ducha Kacperka i będzie mogła wyjść
z tej klasy.
Minęło
pół godziny. Gdy tylko dzwonek zadzwonił Holly spakowała się i
wyszła na korytarz rozglądając się wokół. Po chwili ruszyła na
piętro. Z tego co wiedziała klasa Zaklęć była na piątym piętrze
więc miała do przejścia cztery piętra. Po chwili wahania
zdecydowała się iść Wielkimi Schodami, które niestety się
ruszały co dodatkowo utrudniało Holly poruszanie się pomiędzy
piętrami.
Po
paru minutach Ślizgonka dotarła pod klasę OPCM-u. Ze zdziwieniem
stwierdziła, że doszła pod klasę jako ostatnia z klasy. Obronę
Przed Czarną Magią także mieli razem z Krukonami więc Holly
wiedziała czego będzie zmuszona słuchać przez całą lekcje.
Kujony z Krukonlandu będą się przekrzykiwać całą lekcje tylko
po to, aby udowodnić innym, że są lepsi i mądrzejsi. Mądrzejsi?
Może. Lepsi? Nie sądzę, pomyślała Holly stając przy
wejściu do klasy. Po chwili uczniowie weszli do sali i zajęli swoje
miejsca.
Chwilę
później z małego gabinetu znajdującego się na piętrze wyszła
kobieta, która przypominała Holly modelkę. Była wysoka, ale mimo
to chodziła w butach na trzy centymetrowym obcasie. Jej długie
kręcone włosy były dzisiaj związane w koński kok. Miała także
piwne oczy. Twarz kobiety wyglądała tak jakby całe życie spędziła
uśmiechając się i marząc o rzeczach, które nigdy się zdarzą.
Ślizgonka stłumiła westchnienie, gdy spojrzała na chłopaków
siedzących parę ławek przed nią. Gapili się na tę nauczycielkę
jakby była ósmym cudem świata. Nauczycielka zdała się ignorować
te spojrzenia.
- Witajcie,
uczniowie. Jestem Lisa Montgomery i w tym roku będę uczyć was
Obrony Przed Czarną Magią. Jakieś pytania? - spytała
nauczycielka siadając przy biurku. - Umówi się pani ze mną? - spytał jakiś Krukon.
Cała
klasa ryknęła śmiechem tak jak sama nauczycielka. Wszyscy się
śmiali. Nawet Holly.
- Przykro mi – zajrzała do dziennika. - Jeremy. Ale nie chodzę na randki z uczniami.
Większość
chłopaków w klasie jęknęła z zawodem w głosie, a nauczycielka
zaczęła sprawdzać listę obecności. Gdy dotarła do końca listy
spojrzała po klasie.
- Dzisiaj
nie będę was zanudzała teorię. Zajmiemy się praktyką. Dzisiaj
będzie lekcja z Boginem.
Uczniowie
spojrzeli po sobie.
- Ale
pani profesor! Boginy przerabialiśmy z poprzednim nauczycielem w
III klasie – powiedziała jakaś dziewczyna ze Slytherinu. - Wiem o tym. Ale to dopiero pierwszy dzień roku szkolnego w Hogwarcie. Uznajcie to za powtórkę materiału – powiedziała Lisa Montgomery.
Po
tych słowach machnęła różdżką, a na środku klasy znikąd
pojawiła się stara komoda w której znajdował się Bogin.
- No
dalej – zachęciła uczniów nauczycielka.
Holly
w ogóle się nie zdziwiła, gdy Krukoni wyskoczyli z ławek i
ustawili się w kolejce. Po chwili wahania dziewczyna stanęła na
końcu kolejki.
- Zapewne
wszyscy pamiętają zaklęcie, dzięki któremu bronimy się przed
Boginem? - spytał nauczycielka patrząc po klasie. - Ale na wszelki
wypadek przypomnę.
Kobieta
wykonała ruch różdżką i wypowiedziała formułkę zaklęcia
„Riddiculus”. Blondynka uśmiechnęła się do siebie. To nie
mogło być jakieś bardzo trudne. Z każdą chwilą Ślizgonka
przesuwała się o jedno miejsce. Wreszcie nadeszła jej kolej.
Przyjrzała się Boginowi. Teraz wyglądał jak klaun. Najwyraźniej
poprzednią osobę bawiły klauny. Jednak z każdą chwilą klaun
zmieniał się. Holly wyciągnęła różdżkę i wycelowała w
zmieniającego się klauna.
Po
chwili dziewczyna ujrzała to czego najbardziej się bała. Nie
wiedząc czemu cofnęła się o krok i otworzyła szerzej oczy.
Przed nią w powietrzu pojawiła się nie jedna rzecz, a cała scena. Przez ulicę jechał właśnie samochód, a przez przejście dla pieszych szła Holly i jeszcze jeden chłopak.
Holly wycelowała różdżką scenę.
- Riddiculus!
- krzyknęła skupiając się na czymś co ją zawsze bawiło.
Po
chwili zamiast tej sceny przed Holly w powietrzu latał fioletowy
kucyk Pony za którym leciała tęcza. Zarówno Ślizgonka jak
reszta klasy parsknęła śmiechem. Dziewczyna szybko wróciła na
miejsce i ukradkiem zerknęła na zegar wiszący na ścianie.
Odetchnęła. Nikt już nie zdąży spytać się jej czyja była ta
druga twarz.
Prawda
była taka, że po tym jak jej poprzedni chłopak dziewczyny został
przejechany przez samochód i umarł Holly nie była wstanie zbliżyć
się do innego mężczyzny. Bała się, że kolejny skończy tak samo
jak jej były. Odetchnęła głęboko i policzyła do dziesięciu.
Po
chwili zadzwonił dzwonek. Młoda czarownica spakowała swoje rzeczy
do torby i wyszła z klasy kierując się ku Wielkiej Sali by zjeść
obiad.
Jackie
szła właśnie do Wielkiej Sali. Przed paroma minutami skończyła
się lekcja eliksirów. Czarnowłosa szła ze spuszczoną głową.
Dzisiaj naprawdę podpadła Slughorn'owi i nie była z tego do
końca dumna. Naprawdę lubiła tego nauczyciela, ale nie mogła
znieść jednej rzeczy. Kiedy Slughorn podchodził do jakiegoś
kociołka ZAWSZE chwalił siedzących przy nim uczniów nawet wtedy,
gdy opary z kociołka jakiegoś ucznia mogły spowodować utratę
przytomności. Dzisiaj jednak nauczycie eliksirów przegiął.
Podszedł do jakiegoś ucznia w klasie i powiedział, że jest
najlepszy i że nigdy nie widział tak dobrze uwarzonego Eliksiru
Euforii. Oprócz tego wspomniał nazwisko pewnej uczennicy i
powiedział, że nawet ona nie była wstanie tak dobrze go uwarzyć.
Wtedy Jacqueline nie wytrzymała zaczęła krzyczeć na nauczyciela,
płakać, a skończyło się na tym, że wysadziła dwa kociołki z
Eliksirem Euforii. Wtedy nauczyciel ukarał ją szlabanem .
- Jesteś
z siebie dumna? - usłyszała obok siebie głos Vicki.
- Nie
– powiedziała cicho Ślizgonka.
- Ale
miałaś rację. Ona uwarzyłaby ten eliksir lepiej od tamtego
chłopaka – uśmiechnęła się Victoria.
Jackie
tylko kiwnęła głową.
- Myślę,
że powinnaś udać się do św. Munga, albo psychologa. Żeby
porozmawiać – powiedział po chwili duch.
- Co!?
- De Flacour spojrzała na dziewczynkę. - O nie! Nie pójdę do
żadnego psychologa. To właśnie przez psychologa trafiłam do
wariatkowa, nie pamiętasz?
- Pamiętam
– odparła po krótkiej pauzie Vicki. - To chociaż pójdź do św.
Munga, albo do Skrzydła Szpitalnego po coś na uspokojenie.
- Pomyślę
nad tym – powiedziała francuska i weszła do Wielkiej Sali.
Jackie
rozejrzała się po sali w poszukiwaniu swoich przyjaciółek. Po
chwili dostrzegła przy stole Puchonów, Meetrę odrabiającą
lekcje. Czarnooka pobiegła w tamtą stronę i dosiadła się do
przyjaciółki.
- Hej,
brązowowłosa! - przywitała się.
- Cześć,
Jackie – powiedziała szarooka i patrzyła na nią przez chwilę.
- Zostawiłaś wczoraj Holly w lochach.
- Ups
– mruknęła Jackie. - Gdzie spała?
- W
Pokoju Wspólnym Hufflepuffu. A ty gdzie byłaś przez ten czas?
- Na
imprezie u siódmoklasistów z Gryffindoru – powiedziała po
chwili czarnowłosa.
Tak
naprawdę Ślizgonka nie poszła na imprezę po to, żeby napić się
z dużo
- Co?!
- podniosła głos Meetra.
Właśnie
miała zacząć długi wywód na temat tego jak bardzo Jacqueline
jest nie odpowiedzialna, gdy podszedł do nich Colin –
siódmoklasista z Gryffindoru. Szarooka kojarzyła go z dodatkowych
zajęć z Transmutacji na które uczęszczała.
- Hej,
Colin! Jak idzie życie singla? - spytała Jackie.
- Powoli
i nudno – uśmiechnął się. - Widzieliście Holly?
- Od
wczoraj nie – odpowiedziała za Francuzkę, Meetra. - A co?
- Jak
ją spotkacie to powiedzcie jej, żeby przyszła dzisiaj o szóstej
na korytarz na VII piętrze – powiedział i odszedł w kierunku
stołu Gryfonów.
Dziewczyny
spojrzały po sobie. Obie nie wiedziały czego Colin mógł chcieć
od Holly. Obie miały zamiar zapytać ją o to jak tylko ją
spotkają. Wtedy do Wielkiej Sali wkroczyła nie kto inny jak
jasnowłosa Ślizgonka. Jackie nie czekając na Meetrę wstała od
stołu i pobiegła w stronę koleżanki.
No, do czego się miałam przyczepić, do tego się przyczepiłam, reszta świetna :D
OdpowiedzUsuńUuu... jakiś romansik? Ogólnie bardzo fajnie piszesz!
OdpowiedzUsuńPrawdopodobnie, prawdopodobnie... Dzięki za miłe słowa, Zuza :)
Usuń