Prolog

To wszystko zaczęło się trzydziestego czerwca. Na rue de l'abreuvoir w Paryżu właśnie zostały zapalone pierwsze latarnie, a na trzecim piętrze pewnego budynku w swoim pokoju siedziała piętnastoletnia Holly Smith. Palce blondynki bębniły o klawiaturę jej komputera. Z każdą chwilą dziewczyna coraz bardziej się uśmiechała, aż po niecałej minucie parsknęła śmiechem. Jej przyjaciółki ze szkoły zawsze umiały ją rozbawić. Nagle dziewczyna usłyszała krzyk matki oznajmiający, że kolacja jest już na stole. Dziewczyna pożegnała się z koleżankami, wyłączyła komputer i wyszła z pokoju.
Idąc powoli w stronę kuchni dziewczyna z rozmarzeniem przyglądała się reprodukcjom obrazów Vincenta Van Gogha wiszącym w korytarzu. Od dzieciństwa fascynowało ją malowanie, a Van Gogh był jej ulubionym malarzem odkąd wybrała się wraz ze swoimi rodzicami – ojcem Davidem i matką Rose do muzeum Orsay i zobaczyła tam obrazy tego właśnie malarza.
Gdy dotarła do kuchni od razu zauważyła, że coś jest nie tak. Kiedy tylko weszła do tego pomieszczenia poczuła na sobie TEN wzrok. Holly znała go, aż za bardzo. Czuła go na sobie za każdym razem, gdy rodzice proponowali jej uczenie się w kolejnej szkoły dla dziewczyn z dobrego domu. Holly nigdy nie postrzegała siebie jako panienkę z wyższych sfer. Nie wyobrażała sobie siebie na lekcjach savoir-vivre’u, albo na lekcjach grania na fortepianie.  
- O co chodzi? – spytała po chwili dziewczyna nie mogąc wytrzymać wzroku matki.
Rodzice spojrzeli po sobie.
- Ktoś przysłał ci list z Wielkiej Brytanii – powiedziała matka i otworzyła szafkę. Po chwili wręczyła córce beżową kopertę.
Pierwsze co rzuciło się dziewczynie w oczy to herb narysowany na spodzie koperty. Przedstawiał on lwa, węża, borsuka i kruka. Holly zmarszczyła brwi. Podejrzewała, że to list z jakiejś szkoły, ale jeśli tak to dlaczego w Wielkiej Brytanii? Przecież się nigdzie nie przeprowadzali. Było więc tylko jedno wytłumaczenie.
- Chcecie mnie wysłać do szkoły z internatem? – spytała dziewczyna.
- W pewnym sensie – odpowiedział po chwili ojciec. – To jest szkoła dla specjalnych ludzi.
- Specjalnych? – ostatnie słowa ojca zaintrygowały blondynkę. – Jak to specjalnych?
- Najpierw przeczytaj ten list – powiedziała matka.
Dziewczyna usiadła przy stole i otworzyła beżową kopertę. Wyjęła z niej list. Ten był inny. W niczym nie przypominał listów z innych szkół. Ten był pisany ręcznie na pergaminie, prawdziwym atramentem. Jakby nie mogli go wydrukować, pomyślała dziewczyna. I tak miała wadę wzroku, a pochyłe pismo dodatkowo utrudniało jej czytanie. Po kwadransie dziewczyna odrzuciła list, uśmiechnęła się i przeniosła wzrok na rodziców.
- To jakiś żart? – spytała.
Rose i David spojrzeli na siebie. Najwidoczniej nie spodziewali się takiej spokojnej reakcji dziewczyny. Spodziewali się raczej, że zacznie krzyczeć, albo po prostu wyjdzie z kuchni.
- To nie jest żart, skarbie – zaczęła matka.
- Mam uwierzyć, że jestem czarownicą? – Holly parsknęła śmiechem. – Magia NIE ISTNIEJE.
- Istnieje – zapewnił ją ojciec. – Powinnaś była dostać ten list już parę lat temu, ale z jakiegoś powodu go nie dostałaś.
- MAGIA NIE ISTNIEJE – dziewczyna podniosła głos i wstała z krzesła. 
Holly patrzyła to na matkę to na ojca mając nadzieje, że zaraz wybuchną śmiechem i powiedzą, że to żart. Był powód dla którego Holly tak bardzo się zdenerwowała. Gdy jeszcze mieszkali w Londynie, a ona chodziła do szkoły wokół niej zawsze wydarzały się dziwne rzeczy, których nikt nie mógł wyjaśnić. Gdy miała dziesięć lat nie wiadomo dlaczego zapalił się dywan w klasie. Po tym wydarzeniu nie tylko uczniowie, ale i nauczyciele zaczęli uważać ją za czarownicę.
- Magia istnieje – powiedziała matka i wstała z miejsca. To samo zrobił ojciec Holly.
Rodzice spojrzeli po sobie. Musieli jakoś udowodnić córce, że magia naprawdę istnieje. David skinął głową, a Rose wyjęła z kieszeni zapalniczkę i podpaliła stół.
- Zrób to Holly! Ugaś to!
- NIE! NIE! NIE! MAGIA NIE ISTNIEJE! – krzyknęła ich córka, a łzy pojawiły się w jej oczach. Dlaczego oni to robili?
Nagle światło w kuchni zgasło, a stół powoli przestawał się palić. Po niecałej minucie ogień zgasł, a lampa wisząca pod sufitem włączyła się. Nogi odmówiły posłuszeństwa Holly. Dziewczyna upadła na podłogę i przerażona spojrzała na stół. To ona zgasiła ten ogień. Naprawdę była czarownicą.
- Teraz nam wierzysz? – spytała Rose klękając przy niej.
Blondynka nic nie powiedziała. Gdy poczuła, że matka kładzie dłoń na jej ramieniu zadrżała. Chciała wyjść z kuchni i uciec z domu, ale nie mogła tego zrobić. Nie miała na to siły. Gdy objęła ją ramieniem nie odepchnęła jej. Zamiast tego przytuliła się do matki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz