Idąc powoli
w stronę kuchni dziewczyna z rozmarzeniem przyglądała się
reprodukcjom obrazów Vincenta Van Gogha wiszącym w korytarzu. Od
dzieciństwa fascynowało ją malowanie, a Van Gogh był jej
ulubionym malarzem odkąd wybrała się wraz ze swoimi rodzicami –
ojcem Davidem i matką Rose do muzeum Orsay i zobaczyła tam obrazy
tego właśnie malarza.
Gdy dotarła
do kuchni od razu zauważyła, że coś jest nie tak. Kiedy tylko
weszła do tego pomieszczenia poczuła na sobie TEN wzrok. Holly
znała go, aż za bardzo. Czuła go na sobie za każdym razem, gdy
rodzice proponowali jej uczenie się w kolejnej szkoły dla dziewczyn
z dobrego domu. Holly nigdy nie postrzegała siebie jako panienkę z
wyższych sfer. Nie wyobrażała sobie siebie na lekcjach
savoir-vivre’u, albo na lekcjach grania na fortepianie.
- O co
chodzi? – spytała po chwili dziewczyna nie mogąc wytrzymać
wzroku matki.
Rodzice
spojrzeli po sobie.
- Ktoś
przysłał ci list z Wielkiej Brytanii – powiedziała matka i
otworzyła szafkę. Po chwili wręczyła córce beżową kopertę.
Pierwsze co
rzuciło się dziewczynie w oczy to herb narysowany na spodzie
koperty. Przedstawiał on lwa, węża, borsuka i kruka. Holly
zmarszczyła brwi. Podejrzewała, że to list z jakiejś szkoły, ale
jeśli tak to dlaczego w Wielkiej Brytanii? Przecież się nigdzie
nie przeprowadzali. Było więc tylko jedno wytłumaczenie.
- Chcecie
mnie wysłać do szkoły z internatem? – spytała dziewczyna.
- W pewnym
sensie – odpowiedział po chwili ojciec. – To jest szkoła dla
specjalnych ludzi.
-
Specjalnych? – ostatnie słowa ojca zaintrygowały blondynkę. –
Jak to specjalnych?
- Najpierw
przeczytaj ten list – powiedziała matka.
Dziewczyna
usiadła przy stole i otworzyła beżową kopertę. Wyjęła z niej
list. Ten był inny. W niczym nie przypominał listów z innych
szkół. Ten był pisany ręcznie na pergaminie, prawdziwym
atramentem. Jakby nie mogli go wydrukować, pomyślała
dziewczyna. I tak miała wadę wzroku, a pochyłe pismo dodatkowo
utrudniało jej czytanie. Po kwadransie dziewczyna odrzuciła list,
uśmiechnęła się i przeniosła wzrok na rodziców.
- To jakiś
żart? – spytała.
Rose i David
spojrzeli na siebie. Najwidoczniej nie spodziewali się takiej
spokojnej reakcji dziewczyny. Spodziewali się raczej, że zacznie
krzyczeć, albo po prostu wyjdzie z kuchni.
- To nie jest
żart, skarbie – zaczęła matka.
- Mam
uwierzyć, że jestem czarownicą? – Holly parsknęła śmiechem. –
Magia NIE ISTNIEJE.
- Istnieje –
zapewnił ją ojciec. – Powinnaś była dostać ten list już parę
lat temu, ale z jakiegoś powodu go nie dostałaś.
- MAGIA NIE
ISTNIEJE – dziewczyna podniosła głos i wstała z krzesła.
Holly
patrzyła to na matkę to na ojca mając nadzieje, że zaraz wybuchną
śmiechem i powiedzą, że to żart. Był powód dla którego Holly
tak bardzo się zdenerwowała. Gdy jeszcze mieszkali w Londynie, a
ona chodziła do szkoły wokół niej zawsze wydarzały się dziwne
rzeczy, których nikt nie mógł wyjaśnić. Gdy miała dziesięć
lat nie wiadomo dlaczego zapalił się dywan w klasie. Po tym
wydarzeniu nie tylko uczniowie, ale i nauczyciele zaczęli uważać
ją za czarownicę.
- Magia
istnieje – powiedziała matka i wstała z miejsca. To samo zrobił
ojciec Holly.
Rodzice
spojrzeli po sobie. Musieli jakoś udowodnić córce, że magia
naprawdę istnieje. David skinął głową, a Rose wyjęła z
kieszeni zapalniczkę i podpaliła stół.
-
Zrób to Holly! Ugaś to!
- NIE! NIE!
NIE! MAGIA NIE ISTNIEJE! – krzyknęła ich córka, a łzy pojawiły
się w jej oczach. Dlaczego oni to robili?
Nagle światło
w kuchni zgasło, a stół powoli przestawał się palić. Po
niecałej minucie ogień zgasł, a lampa wisząca pod sufitem
włączyła się. Nogi odmówiły posłuszeństwa Holly. Dziewczyna
upadła na podłogę i przerażona spojrzała na stół. To ona
zgasiła ten ogień. Naprawdę była czarownicą.
-
Teraz nam wierzysz? – spytała Rose klękając przy niej. Blondynka nic nie powiedziała. Gdy poczuła, że matka kładzie dłoń na jej ramieniu zadrżała. Chciała wyjść z kuchni i uciec z domu, ale nie mogła tego zrobić. Nie miała na to siły. Gdy objęła ją ramieniem nie odepchnęła jej. Zamiast tego przytuliła się do matki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz