Rozdział IV


Jackie zmaterializowała się przed Nicolaus Sanitarium. Był to duży budynek położony w lesie ogrodzony wysokim murem. Dziewczynie od razu przypomniały się wszystkie horrory, których akcja dzieje się właśnie w psychiatrykach. Wzdrygnęła się lekko i podeszła do żelaznej bramy służącej jako wejście na teren szpitala psychiatrycznego. Pchnęła ją lekko i skierowała się ku wejściu do budynku.
W drodze do drzwi czuła się dziwnie. Jakby ktoś był parę kroków za nią i ją obserwował. Jednak ilekroć się odwracała nie widziała nikogo. Zaczęła iść szybciej, aż po chwili była już w środku.
W recepcji na szczęście nikogo nie było więc Ślizgonka nie musiała wymyślać jakichś głupot, aby dostać pozwolenie na widzenie się z Leną. Skręciła w pierwszy lepszy korytarz rozglądając się we wszystkie strony. Po chwili obok niej pojawiła się Victoria, przyłożyła palec do ust i wskazała palcem pokój numer 476. Jackie spojrzała na nią z wdzięcznością i położyła dłoń na klamce. Nacisnęła. Jak się spodziewała drzwi były zamknięte. Wyjęła różdżkę z kieszeni i wycelowała w zamek.
- Alohomora! - szepnęła.
Zamek kliknął. Jackie ponownie nacisnęła klamkę. Otworzyła drzwi i weszła do środka natychmiast zamykając za sobą drzwi. Jej wzrok od razu powędrował w stronę łóżka na którym spała młoda Everdeen. Podchodząc do łóżka coraz bardziej się uśmiechała.
Poczuła radość. Myślała, że już nigdy nie zobaczy Leny – swojej najlepszej przyjaciółki. Ale po tych wszystkich tygodniach udało jej się – a właściwie Vicki – odnaleźć Gryfonkę. 
Po chwili wahania czarnowłosa usiadła na jej łóżku. Dotknęła dłonią jej policzka. Wciąż nie wierzyła, że Lena naprawdę tu jest. To była niemożliwe, a mimo to było prawdziwe. Jackie pomyślała, że jeśli to Bóg spowodował to, że znowu się spotkały to jest mu naprawdę, ale to naprawdę wdzięczna.
Odsunęła dłoń od policzka dziewczyny, a ta mruknęła coś przez sen. Najwyraźniej wybudzała się ze snu. Ślizgonka patrzyła na nią wyczekująco. Gryfonka otworzyła jedno, a potem drugie oko. Gdy zobaczyła Jacqueline podniosła się szybko. Widać było, że jest trochę przestraszona.
- Co ty tu robisz? - spytała. 
- Przyszłam się z tobą zobaczyć – powiedziała jak gdyby nigdy nic. - Vicki podobno „wyczuła coś” i znalazła ciebie w tym psychiatryku.
- Musisz stąd iść – powiedziała od razu Lena. 
- Co? - spytała zdziwiona. - Nie mam zamiaru stąd iść!
- Musisz stąd iść, Jackie! - krzyknęła Gryfonka. - Jeśli chcesz żyć musisz uciekać.
Zanim dziewczyna zdążyła cokolwiek powiedzieć światło w pokoju zgasło. Ślizgonka znowu poczuła się obserwowana. Jednak nie przez Lenę, ale przez kogoś innego. Kogoś kto był oprócz nich w tym pomieszczeniu.
- Powiedz, że masz ze sobą różdżkę – powiedziała zdenerwowana pacjentka szpitala psychiatrycznego. 
- Eee, jasne, że mam – odparła od razu Francuzka.
- Próbujesz mnie pocieszyć? 
- Mam różdżkę – warknęła czarnooka.
Po chwili w pokoju pojawiły się trzy osoby. Wszystkie zakapturzone trzymały jakieś dziwne kije w dłoniach. Jedna z postaci podeszła do dziewczyn. Jackie powoli wyjęła różdżkę.
- Dobra robota, Everdeen – powiedziała z nieukrywaną radością. - Jutro ktoś z naszych zabierze cię z tego miejsca. 
- Nie sądzę, Ignis – odparła Gryfonka i wyrwała z dłoni Ślizgonki różdżkę. - Drętwota!
Strumień czerwonego światła uderzył prosto w Ignis pozbawiając ją przytomności. Jedna postać uklękła przy kobiecie by przywrócić jej przytomność. Druga zaś podeszła do Leny i Jackie.
Dziewczyny cofnęły się, aż dotknęły plecami ściany. Musiały szybko stąd zniknąć, a nie mogły zaryzykować bezpieczeństwa innych pacjentów. Pozostawała więc teleportacja. Złapały się za ręce i zniknęły.
Zaraz po teleportacji uczennic Hogwartu Ignis była już przytomna. Dwie postacie które przybyły tu z nią wytłumaczyły jej co się stało. Kobieta spojrzała na postacie wściekła. Gdyby mogła zabijać spojrzeniem ci ludzie byliby już martwi.
- Spalcie to miejsce! Niech zostaną tylko zgliszcza! - krzyknęła i zniknęła.
Na szczęście pomoc Colina nie była potrzebna Holly, ponieważ gdy ta już przymierzała się do tego by wejść Gryfonowi na plecy pojawiła się Pani Pomfrey, która przyniosła Ślizgonce lekarstwo. Dziewczyna już parę minut po wypiciu eliksiru czuła się lepiej i miała siły na szukanie Jackie.
- To gdzie ją ostatni raz widziałaś? - spytała Holly, Meetrę. 
- Na Wielkich Schodach. Chyba chciała wyjść na szkolne błonia – odparła Puchonka.
- Założę się, że Jacqueline siedzi sobie teraz z tą swoją koleżanką i popija Piwo Kremowe – wtrącił się Colin. - Zresztą nawet nie wiemy, gdzie jej szukać. 
- Zamkniesz się wreszcie czy sama mam cię uciszyć?! - podniosła głos Holly.
To uciszyło Gryfona. Mimo wszystko chłopak miał trochę racji. Jedyne co wiedzieli to to, że koleżanka Jackie była w jakimś szpitalu psychiatrycznym i to tam właśnie udała się Ślizgonka.
- Wiecie co chyba wiem kto może nam pomóc! - powiedziała nagle Meetra i weszła do pierwszej lepszej sali.
Colin i Holly spojrzeli po sobie, westchnęli i poszli za Puchonką. Jak się okazało była to klasa Transmutacji, która stała teraz pusta. Brązowowłosa usiadła ze skrzyżowanymi nogami przed tablicą i zawołała:
- Wzywam cię w imię Jacqueline Madeline De Flacour, Victorio! Powiedz nam w jakie miejsce udała się Jackie.
Gryfon cofnął się lekko przestraszony, a Holly uśmiechała się jak głupia. Meetra chyba robiła sobie z nich żarty. Po chwili jednak kreda leżąca przy tablicy podniosła się i zaczęła przesuwać niezgrabnie po tablicy tworząc napis: NICOLAUS SANITARIUM. Ślizgonka cofnęła się.
Szarooka kiwnęła głową i wstała z ziemi. Uśmiechnęła się do znajomych.
- To co idziemy?
Spojrzeli na siebie i kiwnęli głową, a po chwili cała trójka była na korytarzu idąc w stronę pobliskiego lasu.
- Zaraz, zaraz! Wy chcecie iść do Zakazanego Lasu? - spytał Colin. 
- Tak – potwierdziła obawy chłopaka, Holly. - Dlatego, że...
- Dlatego, że są tylko dwa znane mi wyjścia poza teren szkoły. Brama główna i ruiny w Zakazanym Lesie – dokończyła Meetra. 
- Ale wy nie możecie tam iść! To wbrew regulaminowi! - powiedział Gryfon.
Dziewczyny tylko kiwnęły głową i weszły do Zakazanego Lasu. Jak one mogą być takie głupie!? Przecież w lesie mogą natknąć się na centaury, jednorożce, a nawet wampiry! pomyślał Colin, ale po chwili wahania pobiegł za nimi.
Lena i Jackie pojawiły się w jakiejś klatce schodowej. Gdy tylko wylądowały, Lena zgięła się w pół i upadła na ziemię. Czarnowłosa przez chwilę się uśmiechała, aż zauważyła, że zarówno z ramienia jak i z brzucha dziewczyny leci krew. Uklękła przy dziewczynie. Najwyraźniej Gryfonka rozszczepiła się podczas teleportacji. W końcu od dawna nie miała kontaktu ze światem czarodziei.
- Pomocy! - krzyknęła Ślizgonka nie wiedząc co robić. - Proszę!
De Flacour przyłożyła dłoń do rany na ramieniu przyjaciółki by choć częściowo zatamować krwawienie. Dziewczyna nie była na to przygotowana. Nie miała ze sobą nic co mogłoby jej pomóc wyleczyć przyjaciółkę.
Nagle Francuzka usłyszała, że ktoś zbiega z piętra nad nimi, a po chwili na schodach dostrzegła szczupłą dziewczynę z blond włosami i błękitnymi oczami. Świetnie! Duża kamienica i kto mi pomaga? Blondynka wyglądająca jak super modelka, pomyślała Jackie.
- Spokojnie. Pomożemy jej. 
- Kim, kim Ty jesteś? - spytała Jacqueline. Kojarzyło skądś tę dziewczynę, ale nie wiedziała skąd.
- Jestem Sara Black – odparła prowadząc Ślizgonkę do swojego mieszkania.

Rozdział III

Holly wiedziała, że coś jest nie w porządku odkąd zauważyła Jackie biegnącą prosto na nią. W ostatniej chwili czarnowłosa wyhamowała zatrzymując się metr przed koleżanką.
- Siemka, Holly! - uśmiechnęła się De Flacour. 
- Hej, Jackie – odparła blondynka.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że znasz Colina Millera? - spytała niby przypadkiem Jacqueline. 
- Poznałam go dopiero dzisiaj. Dlaczego się tak ekscytujesz, Jackie? - spytała widząc jak oczy koleżanki „świecą się”.
- On jest jak ciastko z kremem z Miodowego Królestwo – wyszeptała rozmarzona dziewczyna. 
- Ale porównanie – skomentowała paryżanka. - A tak wracając do tematu. Colin chciał coś ode mnie?
- Nom. Chciał, żebyś przyszła o szóstej wieczorem na korytarz na VII piętrze . Załatwisz mi jego autograf? - mówiła Jacqueline, gdy obie szły do stołu Puchonów.
Zielonooka tyko parsknęła śmiechem i usiadła naprzeciwko Meetry ignorując dziwne spojrzenia uczniów Hufflepuffu i wbiła wzrok w książki szarookiej. Nie spodziewała się, że już dzisiaj zacznie naukę z Colinem. Myślała, że zacznie się to  za tydzień, albo dwa, gdy już aklimatyzuje się w Hogwarcie. Niestety myliła się. Mimo że było dopiero wczesne przedpołudnie Ślizgonka już miała dosyć.
Równo o osiemnastej Holly była już na korytarzu na siódmym piętrze czekając na Colina i zerkając co chwilę na zegarek. Nie chciała spędzać więcej czasu niż trzeba było z tym chłopakiem. Może i by nawet w ogóle tutaj nie przyszła, gdyby nie to, że wcześniej powiedziała Meetrze i Jackie, że Colin będzie jej uczył podstaw magii. Gdy zaś stwierdziła, że odpuści sobie spotkanie z Gryfonem dziewczyny prawie siłą zaprowadziły ją na VII piętro.
Znowu spojrzała na zegarek. Było już parę minut po szóstej, a Millera wciąż nie było. Tupnęła nogą zła i zaczęła iść w stronę zejścia na Wielkie Schody, gdy nagle ktoś złapał ją za rękę.
Odwróciła się i zobaczyła Colina uśmiechającego się do niej. Z początku chciała odwzajemnić uśmiech, ale nie zrobiła tego.
- I czego się szczerzysz, Miller? - mruknęła. - Przez twoje spóźnienie straciłam dziesięć minut życia. Przysięgam, że kiedyś mi je oddasz. 
- Dobra. Chodź już – powiedział przewracając oczami i nie puszczając jej ręki podeszli do ściany.
- I co teraz? - spytała marszcząc brwi Ślizgonka.
Colin zamknął oczy najwyraźniej myśląc o czymś intensywnie. Po chwili otworzył je, a w ścianie przed którą stali pojawiły się drzwi. Chłopak otworzył je i wszedł z dziewczyną do środka.
Holly weszła za Gryfonem do środka i rozejrzała się. Pomieszczenie było duże i przypominało trochę większą kopię sali Obrony Przed Czarną Magią. Było tu parę ławek, na suficie zawieszony był szkielet jakiegoś stworzenia i była masa półek z różnymi książkami. Po chwili dziewczyna poczuła suchość w gardle. No tak w końcu ostatni raz piła cokolwiek parę godzin temu w czasie obiadu. Hmm...Napiłabym się coli, pomyślała blondynka. Po chwili na małym stoliku pojawiła się coca-cola w puszce.
- Wow! Co to za miejsce?! - krzyknęła otwierając puszkę. 
- To? To jest Pokój Życzeń – odparł po chwili Colin.
- To znaczy, że spełnia życzenia? - spytała Holly.
- To chyba logiczne – odpowiedział Gryfon. - No to od chcesz zacząć naukę?
Ślizgonka zamyśliła się. Colin dał jej wybór. Mogła wybrać czego chce najpierw się nauczyć.
- Może coś łatwego? Wingardium Leviosa albo Lumos Maxima? 
- Okej – odparł po dłuższej chwili chłopak i wyjął swoją różdżkę. - No to zaczynajmy.
Dziewczyna odwróciła się do niego tyłem. Musiała się przyłożyć, aby go zadziwić swoją osobą. Nie chciała by uważał, że nauka nowych rzeczy sprawia jej duże trudności lub że jest leniem. A może tak naprawdę chciała mu zaimponować? Odsunęła od siebie tę myśl.
Młoda czarownica wróciła do Pokoju Wspólnego Slytherinu około ósmej wieczorem. Była zmęczony, trochę zirytowana, ale zadowolona z siebie. Colin okazał się całkiem fajnym nauczycielem. Mimo iż często, źle wypowiadała formułki lub źle wykonywała ruch różdżką on ani razu nie podniósł głosu. Miał do niej ogromną cierpliwość. Holly westchnęła cicho. Chciałaby, żeby nauczyciele w Hogwarcie mieli do niej tyle cierpliwości. 
Położyła się na czarnej kanapie przy kominku wpatrzona w płomienie. Musiała jeszcze zrobić pracę domową na Historię Magii. Z tego co pamiętała miała napić coś o pochodzeniu magii. Niestety nie mogła napisać jakiejś bezsensownej odpowiedzi bo wtedy jej dom mógł stracić punkty. Będzie musiała iść do biblioteki. Westchnęła cicho i wstała z kanapy. Ruszyła w stronę wyjścia mijając paru młodszych od niej Ślizgonów.
Już po paru minutach dziewczyna była w bibliotece. Przywitała się z Panią Pince i zniknęła między regałami. Holly uwielbiała książki tak samo jak sztukę. W swoim pokoju miała pełno książek. Czasami nawet sama próbowała pisać jakieś opowiadania na komputerze jednak marnie jej to wychodziło.
Nagle Ślizgonka zatrzymała się przy jednym z regałów i uśmiechnęła się. W tym dziale na pewno znajdzie jakąś książkę w której byłoby coś napisane o pochodzeniu magii. Po chwili znalazła odpowiednią księgę. Gdy Holly próbowała zdjąć ją z półki upadła na podłogę, a księga wraz z nią. Dziewczyna usłyszała kroki Pani Pince i szybko podniosła ją z ziemi.
Gdy bibliotekarka doszła do niej, Holly siedziała już przy wolnym stoliku zaczynając pisać wypracowanie. 
Po godzinie skończyła i z ironią stwierdziła, że ta wiedza była jej naprawdę potrzebna. Dowiedziała się na przykład, że słowo „magia” pochodzi od nazwy najwyższych kapłanów starożytnej Persji, a w VI wieku przed naszą erą magowie znani byli z gruntownej wiedzy oraz zdolności profetycznych. Ta wiedza była jej naprawdę potrzebna do życia.
Blondynka spakowała swoje rzeczy do torby i ruszyła w stronę wyjścia z biblioteki, gdy nagle poślizgnęła się i upadła na podłogę uderzając głową o kamienną posadzkę. Straciła przytomność.
Victoria pojawiła się w Nikolaus Sanitarium. W zasadzie wieczory spędzała z Jackie próbując namówić ją do pomocy zagubionym duchom co niestety się nie udawało. Jednak tym razem nie mogła zostać z czarnowłosą Ślizgonką. Poczuła coś. Coś dziwnego. Musiała to sprawdzić.
Duch dziesięciolatki przeszedł przez ścianę do gabinetu jakieś psychologa o imieniu Alex, który siedział przy biurku i rozmawiał z ciemnowłosą dziewczyną, która ku własnemu zdumieniu Vicki rozpoznała. To była jedna z najlepszych przyjaciółek Jacqueline. Ale to nie było możliwe, aby ona tu była. Duch wbił wzrok w mężczyznę i słuchał.
- Powiedz mi co wtedy czułaś – powiedział Alex. 
- Bałam się. Bałam się, że umrę. A potem poczułam ból. Wydawało mi się, że umieram. Czułam się tak jakbym rozpadała się na kawałki – odpowiedziała Lena Everdeen.
- Czy był tam ktoś z tobą?
- Tak.
- Kto? 
- Wszyscy – odparła Lena.
Mężczyzna zmarszczył brwi.
- Czy mogłabyś wytłumaczyć co przez to... 
- Nie – powiedziała cicho dziewczyna i wstała z miejsca. - Przepraszam pana, ale nie mam siły na dalszą rozmowę.
Lena wychodząc na korytarz na krótką chwilę wbiła wzrok w ducha. Duch jedenastolatki otworzył szerzej oczy. To musiał być przypadek. Ona nie mogła jej zobaczyć. Tylko jedna osoba na świecie była wstanie to zrobić. Duch rozpłynął się w powietrzu.
Tymczasem młoda Everdeen wracała do swojego pokoju mieszczącego się na parterze. Plan jej szefa się udał. Lenie udało się zwrócił uwagę martwej koleżanki Jacqueline. A skoro zwróciła uwagę Victorii to wkrótce w Nikolaus Sanitarium pojawi się i sama Jackie.
Gdy doszła do kwater otworzyła odpowiednie drzwi i zamknęła je za sobą. Rozejrzała się wokół. Był to mały pokój ze ścianami w fiołkowym kolorze. Wewnątrz było mało mebli. Przy drzwiach stała mała szafa oraz stolik przy którym mogły siedzieć tylko dwie osoby. Była tu także mała biblioteczka i biurko na którym  leżał blok rysunkowy i kredki.
Dziewczyna westchnęła. Przebywała w tym ośrodku od kwietnia czekając na odpowiedni moment by zwrócić uwagę Victroii. Usiadła na łóżku.
- Ignis? Jesteś tu? - spytała rozglądając się.
Po kilku sekundach przy wejściu do pokoju pojawiła się kobieta w kapturze. Lena nie znała jej dobrze. Wiedziała tylko, że jest kobietą posiadającą moc dzięki, któremu mogła być niewidzialna. No i była prawą ręką szefa Lena.
- Udało się? - spytała Ignis. 
- Tak. Jacqueline Medeline De Flacour niedługo się tu pojawi – odparła dziewczyna.
- Nie omieszkam wspomnieć naszemu szefowi o twojej roli w tej sprawie.
Everdeen mrugnęła do kobiety, gdy ta znikała. Teraz wiedziała, że jest w tym pomieszczeniu sama. Położyła się na łóżku i ukryła twarz w poduszce. Czuła się okropnie. Mimo iż była wściekła na Ślizgonkę za to co zrobiła to do tej pory miała nadzieje, że gdy tylko się spotkają uścisnął się i wrócą razem do Hogwartu. Jednak po tym co właśnie zrobiła nie było to możliwe. Właśnie wydała swoją przyjaciółkę diabłu.
Jackie leżała na łóżku w swoim dormitorium i pisała pracę domową z Transmutacji. Trochę dziwiło ją to, że nie ma z nią Victorii. Była nawet trochę z tego zadowolona, ponieważ nie musiała wysłuchiwać jej próśb i błagań o to, aby pomogła udręczonym duszom. Już dawno stwierdziła, że nie będzie tego robiła, ale Vicki cały czas próbowała ją do tego przekonać. Nagle Ślizgonka dostrzegła pojawiającą się Victorię. Spojrzała na nią.
- Jak miło, że przyszłaś – przywitała ją De Flacour. - Już myślałaś, że poszłaś na randkę z jakimś Kacperkiem. 
- W życiu nie zgadniesz kogo znalazłam – powiedział duch ignorując drugą część wypowiedzi dziewczyny.
- Hmm...Znalazłaś ducha Elvisa Presleya i umówiłaś się z nim na randkę? - szesnastolatka parsknęła śmiechem z własnego dowcipu. 
- Znalazłam Lenę – powiedziała po krótkiej chwili.
Jacqueline usiadła na łóżku z szeroko otwartymi oczami. To co mówił ten duch było niemożliwe. Lena Everdeen była martwa od kilku miesięcy. Jackie była pewna, że gdyby coś zmieniło się w tej sprawie wyczułaby to przez swój dar. Jednak dlaczego Vicki miałaby kłamać?
- Gdzie? - spytała po chwili czarnooka drżącym głosem. 
- W Nikolaus Sanitarium. To na obrzeżach Londynu.
- Muszę tam iść – zadecydowała Ślizgonka wstając z łóżka. - Pogadać z nią. Wytłumaczyć co się stało. 
- Jesteś pewna? Coś się w niej zmieniło...
- Co takiego? - spytała Jackie szukając swojej torby w kufrze. 
- Wydaje mi się, że mnie widziała – odparła.
- Zdawało ci się – odrzekła szybko uczennica Hogwartu. - Tylko ja cię widzę. Nikt poza mną nie jest wstanie cię zobaczyć.
Victoria kiwnęła tylko głową. Nie była tego taka pewna.
Piętnastoletnia czarownica obudziła się w Skrzydle Szpitalnym. Nawet nie próbowała wstać. Głowa bolała ją tak bardzo, iż była prawie pewna, że gdy tylko spróbuje podnieść głowę straci przytomność. Tak więc nie mogąc się ruszyć patrzyła w sufit, aż po jakimś czasie zasnęła.
Holly otworzyła oczy i rozejrzała się. Nie znała tego miejsca. To nie był Hogwart, to nie był Londyn. To nie był nawet Paryż. To były jakieś cholerne podziemne tunele! A co było w tym wszystkim najgorsze? Holly wiedziała, że to nie jest zwykły sen. Nagle usłyszała czyjś śmiech dobiegający zza ściany za nią. Paryżanka odwróciła się, a po chwili zauważyła klamkę. Nacisnęła ją i weszła do środka. To był jakiś salon. Pomieszczenie było nawet przytulne. Dopiero po dłuższej chwili zauważyła trzy postacie będące w pokoju. Oni jej za to nie widzieli. Jakby nie należała do ich świata. Jedną z nich był czarnowłosy chłopak o zielonych oczach siedzący na fotelu, drugą zaś blondyn o szarych oczach i szyderczym uśmiechu, trzecią osobą była dziewczyna. Po chwili Ślizgonka zorientowała się, że jest do niej trochę podobna. Miały ten sam kolor włosów i oczy i podobny styl ubierania się.
- Oliver! - zagadnął nagle do czarnowłosego blondyn. - Wspaniale sobie poczynałeś na wczorajszej imprezie w Londynie. 
- Co? - odparł nieprzytomnie Oliver sięgając po kubek z kawą stojący na stole.
- Prawie udało ci się pocałować Jackie – parsknęła śmiechem blondynka siedząca na kanapie. 
- Tylko powinieneś ją pocałować wtedy, gdy będzie zwrócona twarzą do ciebie, a nie tyłem – powiedział z dziwnym uśmiechem blondyn. - Co nie, Rose?
- Oh, Draco! Daj już spokój, Olkowi! Przynajmniej próbował!
Holly doszła do wniosku, że blondyn o imieniu Draco jest chłopakiem Rose, a Rose jest przyjaciółką Olivera i właśnie próbowała go bronić. Paryżanka słuchała dalej.
- Nie pamiętasz naszego pierwszego pocałunku? - zaczęła Rose. 
- Ohh...Pamiętam. Było bosko – powiedział blondyn i pocałował Rose w usta.
Oli skrzywił się lekko.
- Musicie się całować przymnie? A tak w ogóle to ja jej wcale nie chciałem pocałować! - mruknął chłopak. - Ona wciąż uważa mnie za geja. 
- A ty ją za lesbijkę – powiedziała Rose. - Pasujecie do siebie.
Po chwili Draco i Rose parsknęli śmiechem. Oliver tylko odrobinę się uśmiechnął, a po chwili wstał z fotela i wyszedł z salonu.
Holly poszła za chłopakiem zamyślona, aż po paru minutach usłyszała czyjś cichy głos. Odwróciła się.

Otworzyła powoli oczy. Podniosła szybko głowę, ale zaraz z powrotem położyła głowę na poduszce. Nadal źle się czuła. Próbowała przypomnieć sobie sen. Wiedziała, że to miało coś wspólnego z Jacqueline, ale nie mogła sobie przypomnieć co. Zaklęła cicho.
- Obudziłaś się – usłyszała gdzieś z boku głos Colina.
Dziewczyna przechyliła głowę w jego stronę i uśmiechnęła się do niego lekko.
- Tak. A ty co tu robisz? Przyszedłeś mnie dobić? 
- Nie, no co ty – nachylił się nad jej twarzą. - W końcu jestem twoim nauczycielem. A nauczyciel musi dbać o bezpieczeństwo swojej uczennicy.
- Masz zamiar mnie pocałować? - spytała po dłuższej chwili. 
- A nawet jeśli to co? - odpowiedział pytaniem na pytanie Gryfon.
- Nico – warknęła. - Jak spróbujesz to dostaniesz w twarz, Miller.
Słowa Ślizgonki spowodowały, że czarnowłosy odpuścił i usiadł na krześle przy łóżku naburmuszony. Holly mimo wszystko zaczerwieniła się lekko. Odwróciła głowę w inną stroną.
- Cholera, cholera, cholera! - zarówno Ślizgonka jak i Gryfon usłyszeli rozemocjonowany głos dochodzący z korytarza. 
- Meetra? - zawołała paryżanka. - Tutaj!
Usłyszeli kroki, a po chwili w wejściu do Skrzydła Szpitalnego stanęła Puchonka. Gdy Holly zauważyła wyraz twarzy przyjaciółki była już pewna, że coś lub ktoś ją zdenerwował.
- Jackie wyjeżdża, Ja nie opanowałam nowego zaklęcia na OPCM, a Ty! - Fallchart spojrzała zdziwiona na przyjaciółkę. - Co Ty właściwie robisz w Skrzydle Szpitalnym? 
- Straciłam przytomność w bibliotece – mruknęła. - Drugi dzień w szkole, a ja już jestem w szpitalu.
- Ja trafiłem tutaj zaraz po Ceremonii Przydziału jak byłem w pierwszej klasie – powiedział Colin takim tonem jakby to powinno wszystkich zainteresować.
Dziewczyny spojrzały na niego.
- Zamknij się! - krzyknęły jednocześnie tak, że chłopak, aż się skulił. 
- Zaraz, zaraz! Mówiłaś, że Jackie wyjeżdża. Gdzie? - spytała po chwili Holly.
- Spotkałam ją na Wielkich Schodach. Powiedziała, że dostała wiadomość, że jej stara przyjaciółka jest w psychiatryku. Stwierdziła, że musi ją odwiedzić – powiedziała w dużym skrócie Puchonka. 
- Psychiatryk? - oczy Holly zaczęły „świecić”.
- Psychiatryk? - powtórzył, że strachem w oczach Colin. 
- Psychiatryk – potwierdziła Meetra. - Mam dziwne wrażenie, że ona sobie coś zrobi.
Ślizgonka zamyśliła się. Fallchart mogła mieć rację. Jeśli De Flacour wpadnie w jakieś kłopoty, a będzie sama w tym szpitalu psychiatrycznym to nikt nie będzie wstanie jej pomóc. Powinnam tam z nią iść, pomyślała dziewczyna. Tylko w jaki sposób miałaby się w ogóle ruszyć z łóżka skoro nawet z łóżka nie mogła wstać?
- Muszę z nią iść – stwierdziła po chwili Holly. 
- Niby jak? - Colin spojrzał na nią jak na głupią. - Ledwo co ruszasz głową.
- Weźmiesz mnie na ręce i jakoś pójdzie – odparła po dłuższej chwili Ślizgonka