Rozdział II

Sceneria zmieniła się. Kuchnia rozpłynęła się, a Holly ponownie znajdowała się korytarzu i patrzyła prosto na...Meetrę?! Odetchnęła z ulgą. Strasznie się cieszyła, że Puchonka ją znalazła.
- Co ty tu robisz? - powtórzyła pytanie szarooka. 
- Ja...ekhm...zgubiłam się w drodze do Pokoju Wspólnego – powiedziała.
- Wiesz, że jesteś w zupełnie innej części zamku, Holly?  
- Eee...Nie?
Brązowowłosa westchnęła cicho i ruszyła przed siebie ciągnąc za sobą Ślizgonkę. Miała nadzieje, że jej koledzy z Hufflepuffu nie będą na nią źli za to co zrobi. Właściwie mogła zaprowadzić blondynkę do wejścia do Pokoju Wspólnego Slytherinu, ale nie znała hasła by otworzyć przejście. Nie mogła też pozwolić, aby Holly spała w lochach na kamiennej posadzce. Z własnego doświadczenia wiedziała, że o tej porze roku było w hogwarckich lochach dosyć zimno nocą.
- Gdzie idziemy? - spytała po chwili paryżanka. 
- Do Pokoju Wspólnego Hufflepuffu – odparła po chwili Puchonka. 
Po dziesięciu minutach dziewczyny doszły do obrazu martwej natury. Holly mimo wszystko szła o wiele wolniej od Meetry, także ta musiała na nią czekać. Po chwili Ślizgonka dołączyła do niej.
- Mieszkasz w obrazie? - spytała blondynka uśmiechając się do siebie. 
- Za obrazem – odparła panna Fallchart i otworzyła przejście puszczając koleżankę przodem.
Dziewczyna otworzyła usta, a potem je zamknęła. Rozejrzała się po pokoju. Było tutaj dużo żółto-czarnych foteli i kanap, w kątach stały stoliki i półki z książkami. Okna w tej komnacie były duże i sięgały sufity, jednak Holly najbardziej zainteresował duży kominek. Podeszła do niego i uśmiechnęła się. Nie wiedziała ile patrzyła na ogień płonący w kominku.
Nagle poczuła, że Meetra położyła dłoń na jej ramieniu. Spojrzała na nią z lekkim uśmiechem.
- Piękny kominek – powiedziała. 
- Mi też się podoba – puchonka przeniosła wzrok na kanapę. - Myślę, że powinnaś się przespać parę godzin.
- Wątpię, abym zasnęła, ale okej – mruknęła.
Podeszła do kanapy. Jej koleżanka przyniosła już dla niej poduszkę i koc. Ślizgonka nawet nie miała w co się przebrać. Jej walizki były w jej dormitorium. Gdy Meetra odchodziła już do swojego pokoju, blondynka podziękowała jej za to, że ją zabrała ze sobą do Pokoju Wspólnego Hufflepuffu.
Holly przez pół godziny przewracała się z boku na bok nie mogąc zasnąć. Cały czas myślała o tym co się stało na korytarzu, gdy zgubiła się w lochach. Czy gdy upadła straciła przytomność i kuchnia jej się przyśniła? A może Jackie dosypała jej czegoś do soku dyniowego w czasie kolacji i miała teraz zwidy. Nie... To raczej nie było możliwe. Ta mała czarnowłosa Ślizgonka zachowywała się przyjacielsko wobec niej. Nie licząc tego, że zostawiła ją samą w lochach, a sama poszła na jakąś imprezę z siedemnastoletnimi Gryfonami. 
Dziewczyna przekręciła głowę w stronę kominka by spojrzeć na ogień. Teraz myślała o Hogwarcie. Przed przybyciem do zamku bała się tego co może tam zobaczyć. Jednak zaraz po Ceremonii Przydziału cały jej strach wyparował. Poczuła się tak jakby była w domu ze swoją rodziną. Ślizgonka przymknęła oczy i zasnęła. Śniła o następnym dniu.

 
Holly obudziła się parę minut przed ósmą rano. Dobra wiadomość: spało jej się dobrze jak nigdy. Zła wiadomość: Spadła z kanapy i spała na podłodze.
- Uuu... Moje plecy – jęknęła.
Wstała z podłogi i usiadła na kanapie. Na stoliku stojącym obok kanapy leżała mała zwinięta karteczka. Młodej czarownicy od razu przypomniały się liściki, które pisała do koleżanek na lekcjach w swojej szkole w Paryżu. Sięgnęła po kartkę i rozwinęła ją.

Droga, Holly!
Niestety będziesz musiała radzić sobie sama przez parę godzin.
Mam trening Qudditcha ;<
Ps. Masz się spotkać z profesor McGonagall w jej gabinecie.
To na siódmym piętrze.
Powodzenia, Meetra
 
Blondynka westchnęła cicho. Jeszcze nie zdążyła nabroić, a już miała się spotkać z dyrektorką Hogwartu. Może chodziło o to co wczoraj zrobiła z Jackie temu drugoklasiście? Dziewczyna wstała z kanapy, odgarnęła kosmyk włosów za ucho i wyszła z Pokoju Wspólnego Puchonów. Teraz musiała tylko znaleźć siódme piętro na, którym był gabinet profesor McGonagall i przetrwać rozmowę z nią. Miała tylko nadzieje, że nauczycielka transmutacji nie chce jej odesłać do domu. 
Po niecałej godzinie dziewczynie udało się znaleźć siódme piętro oraz wejście do gabinetu dyrektorki. Podeszła do kamiennego posągu. Nic się nie stało.
- Hasło! Muszę powiedzieć hasło, tak? - powiedziała do siebie po chwili Holly.
Posąg nie odpowiedział.
- No, dzięki – mruknęła dziewczyna i zamyśliła się. - Hmm...Miłość?
Nic.
- Gryffindor? Gryfoni? Nauka? Transmutacja? Śmierć? - mówiła coraz bardziej zirytowana Ślizgonka.
Nadal nic.
- Beau houx – usłyszała za sobą męski głos.
Te słowa po przetłumaczeniu znaczyły „piękny ostrokrzew”. Holly odwróciła się. Parę centymetrów od niej stał Gryfon. Gryfon, którego zauważyła przy stole Gryffindoru w czasie kolacji. Dopiero teraz zauważyła, że jest od niej niewiele wyższy i ma oczy koloru morza. Z kim ona się zadawała? Każda osoba jaką poznała w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin miała dziwny kolor oczu. Meetra miała szare , Jackie miała czarne, a ten Gryfon miał oczy koloru morza.
- Oh! Cześć. Dzięki za otwarcie przejścia – uśmiechnęła się lekko. 
- Nie ma za co. Ty też do McGonagall? - spytał.
- Taa – mruknęła. - Jestem Holly Smith, a Ty? 
- Colin Miller – przedstawił się.
Po chwili przejście do gabinetu otworzyło się. Zarówno Colin jak i Holly ruszyli w tym samym czasie. Gdy przechodzili przez bramę Gryfon próbował się wepchać przed Ślizgonkę.
- Ej! Daj mi wejść! Jestem kobietą! 
- Starszym się ustępuje, Smith!
- Nie jesteś staruszkiem, Miller! - warknęła blondynka. - Ta zasada dotyczy tylko staruszków! 
- Już dobrze! Dobrze!
Colin pozwolił jej przejść i wszedł za nią przewracając oczami. Za kogo ta Ślizgonka się uważała? Za jakąś królewną czy co?
Co on sobie wyobraża?! Nie dość, że jestem kobietą to jeszcze jestem młodsza od niego! Powinien od razu dać mi przejść, a nie się wpychać przede mnie, myślała Holly wspinając się po kamiennych stopniach.
Po chwili oboje byli już przed drzwiami do gabinetu dyrektorki. Holly stanęła obok drzwi i uśmiechnęła się przesłodko pozwalając by Colin wszedł do komnaty jako pierwszy. Ten tylko przewrócił oczami i wszedł do środka.
- Pani profesor? - zawołał Miller. - Pani profesor?
Zza biurka wychyliła się Minerwa McGonagall, a na jej ustach gościł niewymuszony uśmiech. Blondynka uśmiechnęła się do dyrektorki.
- Oh! Witaj, Colin – podeszła do nich. - Holly. Znasz Colina? 
- Eee – dziewczyna nie spodziewała się, że dyrektorka będzie pamiętała jej imię spośród imion dziesiątek jak nie setek uczniów. - Tak. Poznaliśmy się przed chwilą.
- Dobrze. Jak zapewne wiesz twoja sytuacja jest...nietypowa – zaczęła Minerwa. - Masz piętnaście lat więc powinnaś być na V roku nauki w Hogwarcie, ale dopiero wczoraj zostałaś przydzielona, a wcześniej nie praktykowałaś magii w żadnej magicznej szkole, prawda?
Holly tylko kiwnęła głową. Skąd ta kobieta tak dużo wiedziała o jej sytuacji? Czyżby rozmawiała z jej rodzicami w czasie wakacji?
- Razem z zresztą nauczycieli zdecydowaliśmy, że będziesz chodziła na lekcje według planu piątoklasistów. Jednak ktoś będzie cię musiał nauczyć cię podstaw.
Blondynka spojrzała na dyrektorkę, a potem na Colina.
- Że niby On? - dziewczyna przestała się uśmiechać. 
- Colin od I roku ma z większości przedmiotów Wybitny, albo Powyżej Oczekiwań – McGonagall uśmiechnęła się do gryfona.
Kujon, pomyślała Holly.
- Ale, pani dyrektor! - zaprotestowała blondynka.
Colin wydawał się nawet miły, ale nie chciała by podstaw magii uczył ją nieznajomy chłopak, który był od niej o dwa lata starszy. Pomyślała, że może uda jej się namówić dyrektorkę na to by to Meetra ją douczała.
- Nie ma żadnych, ale! - podniosła głos McGonagall. 
- Ale ja nie chce jej uczyć, pani profesor – powiedział Colin. - Sama pani wie ile mam nauki przed Owutemami.
- Powiedziałam, że nie ma żadnego „Ale” - powiedziała spokojnie dyrektorka. - Jakoś sobie poradzisz Colin. Jesteś zdolny. 
- A nie może mnie douczać Meetra Fallchart? - spytała po chwili ciszy Holly.
- Nie, nie może. Panna Fallchart jest w drużynie Qudditcha, Hufflepuffu i musi dużo ćwiczyć.
Holly zamilkła. Nie miała żadnego argumentu, który by jej teraz pomógł. Wiedziała, że Colin także nie wie co powiedzieć. Po chwili Ślizgonka dostała od McGonagall mundurek z godłem Slytherinu oraz plan zajęć. Oprócz tego dostała od nauczycielki hasło do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Ucieszyła się. Będzie mogła się przebrać.
- Możesz już iść na lekcje, Holly. Ja muszę omówić coś jeszcze z Colinem. 
- Dobrze. Do widzenia, pani profesor – powiedziała do dyrektorki i wyszła z gabinetu.


Pierwsza lekcja na jaką poszła Holly po spotkaniu z profesor McGonagall i wizycie w Pokoju Wspólnym była Historia Magii. Przedmiotu tego nauczał duch o imieniu Cuthbert Binns. Gdy tylko lekcja się zaczęła, a nauczyciel zaczął dyktować nudne formuły z książki Ślizgonka stwierdziła, że jest to najnudniejszy nauczyciel z jakim kiedykolwiek miała styczność blondynka. Nawet nauczycielka, która uczyła młodej czarownicy w Paryżu matematyki nie była tak nudna. Dziewczyna stłumiła ziewnięcie i położyła głowę na ławce i rozejrzała się po klasie. Na tę lekcję Ślizgoni chodzili razem z Krukonami. Większość z nich nawet nie próbowała notować tego co mówił profesor Binns. Po dłuższej chwili Holly stwierdziła, że jedyną osobą, która notuje to co mówili nauczyciel jest jakaś czarnowłosa Krukonka z wielkimi okularami w różowych oprawkach. Ślizgonka odwróciła wzrok i przysunęła swoje krzesło w stronę okna i westchnęła widząc co pierwszaki robią na szkolnych błoniach.
Dla nich właśnie zaczęła się pierwsza lekcja latania, która było na pewno o wiele ciekawsza od lekcji z profesorem Binns'em. Odkąd wyszła z gabinetu McGonagall była prawie pewna, że jej nauczycielem latania na miotle będzie nie kto inny jak Colin Miller. Westchnęła cicho i spojrzała na zegar. Jeszcze przez pół godziny będzie musiała słuchać tego ducha Kacperka i będzie mogła wyjść z tej klasy.
Minęło pół godziny. Gdy tylko dzwonek zadzwonił Holly spakowała się i wyszła na korytarz rozglądając się wokół. Po chwili ruszyła na piętro. Z tego co wiedziała klasa Zaklęć była na piątym piętrze więc miała do przejścia cztery piętra. Po chwili wahania zdecydowała się iść Wielkimi Schodami, które niestety się ruszały co dodatkowo utrudniało Holly poruszanie się pomiędzy piętrami.
Po paru minutach Ślizgonka dotarła pod klasę OPCM-u. Ze zdziwieniem stwierdziła, że doszła pod klasę jako ostatnia z klasy. Obronę Przed Czarną Magią także mieli razem z Krukonami więc Holly wiedziała czego będzie zmuszona słuchać przez całą lekcje. Kujony z Krukonlandu będą się przekrzykiwać całą lekcje tylko po to, aby udowodnić innym, że są lepsi i mądrzejsi. Mądrzejsi? Może. Lepsi? Nie sądzę, pomyślała Holly stając przy wejściu do klasy. Po chwili uczniowie weszli do sali i zajęli swoje miejsca.
Chwilę później z małego gabinetu znajdującego się na piętrze wyszła kobieta, która przypominała Holly modelkę. Była wysoka, ale mimo to chodziła w butach na trzy centymetrowym obcasie. Jej długie kręcone włosy były dzisiaj związane w koński kok. Miała także piwne oczy. Twarz kobiety wyglądała tak jakby całe życie spędziła uśmiechając się i marząc o rzeczach, które nigdy się zdarzą. Ślizgonka stłumiła westchnienie, gdy spojrzała na chłopaków siedzących parę ławek przed nią. Gapili się na tę nauczycielkę jakby była ósmym cudem świata. Nauczycielka zdała się ignorować te spojrzenia.
- Witajcie, uczniowie. Jestem Lisa Montgomery i w tym roku będę uczyć was Obrony Przed Czarną Magią. Jakieś pytania? - spytała nauczycielka siadając przy biurku. 
- Umówi się pani ze mną? - spytał jakiś Krukon.
Cała klasa ryknęła śmiechem tak jak sama nauczycielka. Wszyscy się śmiali. Nawet Holly.
  • Przykro mi – zajrzała do dziennika. - Jeremy. Ale nie chodzę na randki z uczniami.
Większość chłopaków w klasie jęknęła z zawodem w głosie, a nauczycielka zaczęła sprawdzać listę obecności. Gdy dotarła do końca listy spojrzała po klasie.
- Dzisiaj nie będę was zanudzała teorię. Zajmiemy się praktyką. Dzisiaj będzie lekcja z Boginem.
Uczniowie spojrzeli po sobie.
- Ale pani profesor! Boginy przerabialiśmy z poprzednim nauczycielem w III klasie – powiedziała jakaś dziewczyna ze Slytherinu. 
- Wiem o tym. Ale to dopiero pierwszy dzień roku szkolnego w Hogwarcie. Uznajcie to za powtórkę materiału – powiedziała Lisa Montgomery.
Po tych słowach machnęła różdżką, a na środku klasy znikąd pojawiła się stara komoda w której znajdował się Bogin.
- No dalej – zachęciła uczniów nauczycielka. 
Holly w ogóle się nie zdziwiła, gdy Krukoni wyskoczyli z ławek i ustawili się w kolejce. Po chwili wahania dziewczyna stanęła na końcu kolejki.
- Zapewne wszyscy pamiętają zaklęcie, dzięki któremu bronimy się przed Boginem? - spytał nauczycielka patrząc po klasie. - Ale na wszelki wypadek przypomnę.
Kobieta wykonała ruch różdżką i wypowiedziała formułkę zaklęcia „Riddiculus”. Blondynka uśmiechnęła się do siebie. To nie mogło być jakieś bardzo trudne. Z każdą chwilą Ślizgonka przesuwała się o jedno miejsce. Wreszcie nadeszła jej kolej. Przyjrzała się Boginowi. Teraz wyglądał jak klaun. Najwyraźniej poprzednią osobę bawiły klauny. Jednak z każdą chwilą klaun zmieniał się. Holly wyciągnęła różdżkę i wycelowała w zmieniającego się klauna.
Po chwili dziewczyna ujrzała to czego najbardziej się bała. Nie wiedząc czemu cofnęła się o krok i otworzyła szerzej oczy. Przed nią w powietrzu pojawiła się nie jedna rzecz, a cała scena. Przez ulicę jechał właśnie samochód, a przez przejście dla pieszych szła Holly i jeszcze jeden chłopak.
Holly wycelowała różdżką scenę.
- Riddiculus! - krzyknęła skupiając się na czymś co ją zawsze bawiło.
Po chwili zamiast tej sceny przed Holly w powietrzu latał fioletowy kucyk Pony za którym leciała tęcza. Zarówno Ślizgonka jak reszta klasy parsknęła śmiechem. Dziewczyna szybko wróciła na miejsce i ukradkiem zerknęła na zegar wiszący na ścianie. Odetchnęła. Nikt już nie zdąży spytać się jej czyja była ta druga twarz. 
Prawda była taka, że po tym jak jej poprzedni chłopak dziewczyny został przejechany przez samochód i umarł Holly nie była wstanie zbliżyć się do innego mężczyzny. Bała się, że kolejny skończy tak samo jak jej były. Odetchnęła głęboko i policzyła do dziesięciu.
Po chwili zadzwonił dzwonek. Młoda czarownica spakowała swoje rzeczy do torby i wyszła z klasy kierując się ku Wielkiej Sali by zjeść obiad.
Jackie szła właśnie do Wielkiej Sali. Przed paroma minutami skończyła się lekcja eliksirów. Czarnowłosa szła ze spuszczoną głową. Dzisiaj naprawdę podpadła Slughorn'owi i nie była z tego do końca dumna. Naprawdę lubiła tego nauczyciela, ale nie mogła znieść jednej rzeczy. Kiedy Slughorn podchodził do jakiegoś kociołka ZAWSZE chwalił siedzących przy nim uczniów nawet wtedy, gdy opary z kociołka jakiegoś ucznia mogły spowodować utratę przytomności. Dzisiaj jednak nauczycie eliksirów przegiął. Podszedł do jakiegoś ucznia w klasie i powiedział, że jest najlepszy i że nigdy nie widział tak dobrze uwarzonego Eliksiru Euforii. Oprócz tego wspomniał nazwisko pewnej uczennicy i powiedział, że nawet ona nie była wstanie tak dobrze go uwarzyć. Wtedy Jacqueline nie wytrzymała zaczęła krzyczeć na nauczyciela, płakać, a skończyło się na tym, że wysadziła dwa kociołki z Eliksirem Euforii. Wtedy nauczyciel ukarał ją szlabanem .
- Jesteś z siebie dumna? - usłyszała obok siebie głos Vicki. 
- Nie – powiedziała cicho Ślizgonka. 
- Ale miałaś rację. Ona uwarzyłaby ten eliksir lepiej od tamtego chłopaka – uśmiechnęła się Victoria.
Jackie tylko kiwnęła głową.
- Myślę, że powinnaś udać się do św. Munga, albo psychologa. Żeby porozmawiać – powiedział po chwili duch. 
- Co!? - De Flacour spojrzała na dziewczynkę. - O nie! Nie pójdę do żadnego psychologa. To właśnie przez psychologa trafiłam do wariatkowa, nie pamiętasz? 
- Pamiętam – odparła po krótkiej pauzie Vicki. - To chociaż pójdź do św. Munga, albo do Skrzydła Szpitalnego po coś na uspokojenie. 
- Pomyślę nad tym – powiedziała francuska i weszła do Wielkiej Sali. 
Jackie rozejrzała się po sali w poszukiwaniu swoich przyjaciółek. Po chwili dostrzegła przy stole Puchonów, Meetrę odrabiającą lekcje. Czarnooka pobiegła w tamtą stronę i dosiadła się do przyjaciółki.
- Hej, brązowowłosa! - przywitała się. 
- Cześć, Jackie – powiedziała szarooka i patrzyła na nią przez chwilę. - Zostawiłaś wczoraj Holly w lochach. 
- Ups – mruknęła Jackie. - Gdzie spała? 
- W Pokoju Wspólnym Hufflepuffu. A ty gdzie byłaś przez ten czas?  
- Na imprezie u siódmoklasistów z Gryffindoru – powiedziała po chwili czarnowłosa. 
Tak naprawdę Ślizgonka nie poszła na imprezę po to, żeby napić się z dużo
- Co?! - podniosła głos Meetra. 
Właśnie miała zacząć długi wywód na temat tego jak bardzo Jacqueline jest nie odpowiedzialna, gdy podszedł do nich Colin – siódmoklasista z Gryffindoru. Szarooka kojarzyła go z dodatkowych zajęć z Transmutacji na które uczęszczała.
- Hej, Colin! Jak idzie życie singla? - spytała Jackie. 
- Powoli i nudno – uśmiechnął się. - Widzieliście Holly? 
- Od wczoraj nie – odpowiedziała za Francuzkę, Meetra. - A co? 
- Jak ją spotkacie to powiedzcie jej, żeby przyszła dzisiaj o szóstej na korytarz na VII piętrze – powiedział i odszedł w kierunku stołu Gryfonów.
Dziewczyny spojrzały po sobie. Obie nie wiedziały czego Colin mógł chcieć od Holly. Obie miały zamiar zapytać ją o to jak tylko ją spotkają. Wtedy do Wielkiej Sali wkroczyła nie kto inny jak jasnowłosa Ślizgonka. Jackie nie czekając na Meetrę wstała od stołu i pobiegła w stronę koleżanki.


3 komentarze:

  1. No, do czego się miałam przyczepić, do tego się przyczepiłam, reszta świetna :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Uuu... jakiś romansik? Ogólnie bardzo fajnie piszesz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdopodobnie, prawdopodobnie... Dzięki za miłe słowa, Zuza :)

      Usuń