Rozdział IX

Meetra, Colin, Lena i Jackie siedzieli w Skrzydle Szpitalnym przy łóżku Holly czekając, aż zacznie. Wszyscy chcieli znać odpowiedzieć na to pytanie: Co się z nią dzieje? Dlaczego czasami traci kontakt z rzeczywistością? Blondynka zamiast zacząć opowiadać wodziła po wszystkich zebranych trochę przestraszonym wzrokiem. Mimo iż była zdecydowana o wszystkim opowiedzieć przyjaciołom to nadal się trochę bała. Po chwili poczuła, że ktoś dotyka jej dłoni. To Miller uścisnął jej dłoń. Ten gest dodał jej odwagi. Wzięła głęboki oddech.
- Na pewno chcecie wiedzieć co się zemną dzieje?
Kiwnęli głową. Teraz nie było już odwrotu.
- To się zaczęło parę godzin po Ceremonii Przydziału. Wtedy miałam pierwszą wizję. Widziałem jakąś parę w szkolnej kuchni. Nie słyszałam o czym mówili, a potem znalazła mnie Meetra i jakby...wyrwała mnie z tej wizji. Ona zaczęły się powtarzać coraz częściej i były coraz bardziej wyraźne, za każdym razem widziałam innych ludzi w innym miejscu.
- Kogo na przykład widziałaś? - spytała Jackie wbijając w koleżankę szeroko otwarte oczy.
- Widziałam Scatty Shadows, Dracona, Rose i Olivera - powiedziała cicho.
De Flacour spojrzała z przerażeniem na Lenę. To było nieprawdopodobne. Wręcz niemożliwe. Smith zauważyła to spojrzenie, aż po trwającej parę chwil ciszy zapytała:
- Wy coś wiecie, prawda?
- Znałyśmy ich wszystkich - odparła Lena. - Oni byli Członkami Zakonu Feniksa.
- Zakonu Feniksa? - mruknął Colin. - Chodzi wam o tę organizację, która w czasie ostatniej wojny walczyła przeciwko Śmierciożercom i Voldemortowi?
- Tak. I mimo iż wojna się skończyła Ja i Jackie nadal należymy do tej organizacji. Właściwie to tylko Jackie bo ja do niedawna byłam uważana za martwą - powiedziała z lekką pretensją Everdeen.
- Za martwą?! - podniosła głos Meetra. - Jak to za martwą?
- Nie zrozumiesz. To jest naprawdę skomplikowana sprawa. To wszystko jest ze sobą powiązane, rozumiesz Fallchart? To, że dziewczyny spotkały Śmierciożerców w San Francisco, wizje Holly w których widzi byłych Członków Zakonu. To wszystko jest powiązane! - powiedziała Lena próbując powstrzymać łzy napływające do jej oczu.
- Powiązane z czym? - odezwała się Paryżanka.
- Z nocą podczas której oni wszyscy umarli.
Holly zamknęła usta i spuściła wzrok. Nie wiedziała, że oni nie żyją. Owszem podejrzewała, że te wszystkie wizje dotyczą przeszłości, ale to co powiedziała Lena. To była dla niej nowość. Westchnęła cicho. Nie wiedziała, że pójście do Hogwartu będzie się wiązało z takimi problemami. Sądziła, że po prostu pozna fajnych ludzi, ukończy Szkołę Magii i Czarodziejstwa z miarę dobrymi stopniami i zacznie wieść normalne, zwykłe życie w mugolskim świecie.
 http://25.media.tumblr.com/f50e9fd50776820937215d90de50b7c4/tumblr_mn1z4hPilJ1rjzaoso1_500.gif
Drake wszedł do swojego gabinetu i szybko zasłonił okna. O tej porze wszyscy po za jego osobistymi strażnikami spali, a on poprosił ich by nie wchodzili do tego pokoju przez najbliższe parę godzin. Musiał przekazać najnowsze informacje swojemu szefowi. Machnął ręką w stronę szafy stojącej pod ścianą, a po chwili mebel przesunął się w bok ukazując to co krył za sobą. Otóż na ścianie powieszone było stare duże lustro przez które czarnowłosy chłopak mógł się kontaktować ze swoim panem i władcą. Wszystko potoczyło się szybciej niż podejrzewali. Bernard nie stawiał żadnego oporu, ani w chwili schwytania przez Śmierciożerców, ani w chwili w której go zabił. A to oznaczało przyśpieszenie wszystkiego co mogło spowodować małe problemy lub podejrzenia Szczątków. W końcu pokazał im ich własną przyszłość i obiecał, że jeśli do niego dołączą ona się spełni. Oczywiście nie była to do końca prawda. Przyszłość, którą im pokazał była jedną z wielu wersji ich losu. Mogła się spełnić lub nie. Ale potrzebowali Śmierciożerców do tego planu. Była wśród nich masa bardzo dobrze wyszkolonych czarodziei. Jasne, że Członkowie Zakonu Feniksa byliby lepsi od nich, ale zdobycie ich zaufania mogło potrwać całe miesiące czyli zdecydowanie za długo. Po chwili Drake zaczął wypowiadać starożytne zaklęcie dzięki, któremu będzie mógł się skontaktować ze swoim mistrzem. Zaczął mówić po łacinie z każdym kolejnym słowem coraz szybciej i szybciej, aż powierzchnia lustra przestała odbijać jego twarz, a zamiast tego pokazała coś innego. Inny świat. Czarne wyspy na których nie było żadnych rzek, ani roślin. Wyspy otoczone były jednym wielkim oceanem lawy. Chłopak skrzywił się. Mimo iż widział ten krajobraz już wiele razy wciąż trudno było mu do niego przywyknąć. W końcu to nie był normalny widok, prawda? Nagle krajobraz zniknął, a zastąpił go mrok z którego po chwili wyłonił się mistrz Drake - Tanatos. Grecki bóg śmierci. Mimo iż Drake pracował dla niego od lat nie wiedział dlaczego został zamknięty w podziemnym świecie lub jak inni woleli - piekle. Może nie chciał wiedzieć? Po prostu wykonywał rozkazy.
Wysoka postać w czarnych szatach nosząca przeróżne naszyjniki i pierścienie z różnych stron ziemskiego świata (Drake uważał, że jego mistrz wierzy iż przyniosą mu szczęście) podeszła s jeszcze bliżej.
- Panie - powiedział głośno unosząc lekko głowę w stronę lustra.
- Drake? Cóż to za informacje masz dla mnie o tej porze? W twoim świecie jest teraz już po północy, nieprawdaż? - powiedział.
- Tak, panie. Możemy już przejść do fazy drugiej naszego planu. Bernard nie żyje, a Śmierciożercy...no cóż. Robią to co rozkażę im ja i moi strażnicy.
- Nie stawiaj żadnego oporu? - spytał zdzwiony.
- Nie. Był już stary. Starszy niż wtedy, gdy widziałem go po raz ostatni.
- Czy udało mu się skontaktować z Holly Smith?
- Nie sądzę. Smith nie wytknęła nosa z Hogwart od czasu San Francisco. Najwyraźniej się boi o swoje życie.
- Albo ma plan.
- To znaczy? 
- Holly siedzi w Hogwarcie to prawda, ale w Hogwarcie na pewno ma przyjaciół w tym naszą Lenę Everdeen, która zdradziła nas przy pierwszej lepszej okazji. A na dodatek w tej szkole nadal są Członkowie Zakonu Feniksa - powiedział Tanatos.
- Co więc sugerujesz, Panie?
- Zbierz Śmierciożerców, a ja postaram się wysłać do ciebie paru moich strażników. Gdy już będziesz miał wszystkich we Dworze zaatakujecie Ministerstwo Magii. 
- Ministerstwo Magii?! To samobójstwo! Tam będzie pełno Aurorów i cywilów.
- No właśnie. Jeśli Zakon nadal chce chronić świat czarodziei będzie musiał się tam pojawić, a przy odrobinie szczęścia przybędzie tam też i Holly Smith.
- Chcesz bym ją porwał?
- Tak, Drake. Tego właśnie pragnę.
Chłopak kiwnął głową i wstał z podłogi. Ponownie wymówił zaklęcie po łacinie kończąc połączenie. Przesunął szafę tam, gdzie wcześniej i usiadł przy biurku. Musiał zaplanować atak na Ministerstwo Magii.
http://media.tumblr.com/tumblr_m3cuk7tThl1qjji23.gif
Rozmowa w Skrzydle Szpitalnym trwała już od paru godzin. Holly wyjawiła wszystko co wiedziała na temat własnych wizji, a Everdeen i De Flacour powiedziały kto konkretnie umarł "tamtej nocy".
 - Ale kiedy oni umarli? - spytała Meetra chcąc wyciągnąć z Leny tyle informacji ile mogła.
- W Marcu - odpowiedziała za przyjaciółkę, Jackie. - Dzień przed naszym pierwszym spotkaniem.
- Wszyscy w ciągu jednego dnia - zadała kolejne pytanie Puchonka. - Jak?
- Przeze mnie. Uległam i umarli wszyscy moi przyjaciele.
- A Lena?
- U mnie sytuacja była zupełnie inna. Pojawiłam się tam jako pierwsza i jakimś cudem najmniej oberwałam.
- "Tam" to znaczy, gdzie? - spytała Holly zerkając na Colina, który w ogóle się nie odzywał tylko wszystko dokładnie notował w swoim notesie.
- W Stonehenge - powiedziała Lena.
Jackie spojrzała ze złością na przyjaciółkę. Wiedziała co będzie musiała zrobić jeśli Gryfonka powie wszystko co wie na temat wydarzeń w tamtym miejscu. Madeline będzie musiała wszystko opowiedzieć. A to może jej sprawić naprawdę duży ból.
- W Ston... - zaczęła zdziwiona Meetra.
- Wiecie co ja już sobie pójdę. I tak chyba nie jestem wam do niczego potrzebny - powiedział Colin z wymuszonym uśmiechem i ruszył szybko ku wyjściu ze Skrzydła Szpitalnego.
Gdy za chłopakiem zamknęły się drzwi w pokoju nastała nienaturalna cisza i wszyscy spojrzeli na Holly czekając na coś.
- Co?! - spytała zdziwiona dziewczyna.
- Idź za nim - powiedziała Meetra.
- Dlaczego? Nie widzisz tego?
- Czego?
- Proszę cię! Podobasz mu się. Próbował cię pocałować w San Francisco, a ty, że tak powiem go odrzuciłaś. Założę się, że nie dotykałaś w ogóle tego tematu na waszych "lekcjach dodatkowych".
- Naprawdę myślicie, że ja mogę się mu podobać? Mam piętnaście lat. Dopiero w tym roku zaczęłam studiować magię w Hogwarcie, a On? Ma siedemnaście lat, za rok skończy Hogwart i już być może go więcej nie zobaczę. Po co zaczynać coś co i tak się skończy za parę miesięcy.
- Tego nie wiesz, Holly. A może warto spróbować mimo iż być może będziesz po tym cierpieć - wtrąciła się Jackie.
Blondynka westchnęła. Może dziewczyny miały rację? Może powinna ten jeden raz spróbować? A co jeśli powtórzy się sytuacja z... Zagryzła wargę i popatrzyła na drzwi. Wstała powoli i skinęła głową. Chciała spróbować.

Colin szedł korytarzem zastanawiając się którą drogą najszybciej wróci do Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Był zły na Holly. Nie dość, że w ogóle nie porozmawiali o ich "pocałunku" to ignorowała go przez prawie całą ich dyskusje w Skrzydle Szpitalnym i nie powiedziała mu o swoich wizjach. Przecież mógł chociaż spróbować jej pomóc, gdyby tylko mu o nich powiedziała. Był jej kolegą to prawda, ale był też dobrym czarodziejem i jej nauczycielem. Po chwili usłyszał, że drzwi od Skrzydła zostają otwarte. Pewnie Meetra, albo Jackie poszły za nim, żeby go znowu zaciągnąć do sali. Co to to nie. Odwrócił się i zobaczył Holly idącą powoli ku niemu. Mimo, że przez prawie pół dnia była w SS i tak jego zdaniem była piękna. Bez makijażu, bez jakichś fajnych ubrań. Podobała mu się nawet teraz. W mundurku z nieuczesanymi włosami. Uśmiechnął się delikatnie i poszedł do niej.
- Cześć Colin - zaczęła nieśmiało Holly. - Wiesz nie musiałeś wcale wycho...
Chłopak przerwał jej wypowiedź pocałunkiem. Dziewczyna przyciągnęła go do siebie przedłużając pocałunek o parę sekund. Gdy się od siebie odsunęli oboje się szczerze do siebie uśmiechali.
- Wcale nie musiałeś wychodzić, wiesz?
- Wiem. Ale byłem ciekaw czy za mną pójdziesz - odparł.
Paryżanka przekręciła oczami i złapała go za rękę.
- Pójdziemy gdzieś, Miller?
- Gdzie na przykład, Smith?
- Nad Czarne Jezioro, Miller?
- Jesteś pewna, Smith?
- Tak. Po raz pierwszy od dawna jestem czegoś naprawdę pewna, Colin. 

Rozdział VIII

Quentin i Kleopatra pojawili się w środku jakiegoś lasu. Zostali tutaj wysłani na bardzo ważną misję dla Drake. Mieli znaleźć jakąś jaskinię i znaleźć pewnego starca, a następnie przyprowadzić go do Dworu Malfoy'ów na przesłuchanie. Drake uważał, że ten mężczyzna może posiadać jakieś ważne informacje na temat Holly Smith - piętnastoletniej czarownicy, która uciekła im w San Francisco. Quentin przyjął to normalnie. Nieudana misja. Trudno. Trzeba będzie się lepiej wykazać na następnej. Kleopatra przeżyła to gorzej, ponieważ chyba jako jedyna ze Szczątków Śmierciożerców chciała  zaimponować Drake'owi co jej się nie udało. Od tamtej pory wymyślała dziesiątki sposobów na to jak uśmierci Holly jak tylko ją gdzieś spotka. Sheppard owszem wiedział, że Kleo się zmieniła od zakończenia wojny, ale nie spodziewał się, że zmieni się, aż tak. Musiał przyznać przed samym sobą, że zaczynał się jej bać mimo iż byli po tej samej stronie. Nie chciałby być na miejscu Smith, gdy Kleopatra ją w końcu dopadnie. 
Młody mężczyzna rozejrzał się i ruszył w pierwszym lepszym kierunku nie zwracając uwagi na protesty towarzyszki by szedł wolniej. Chciał jak najszybciej wypełnić powierzone im zadanie i wrócić do Dworu. Chciał wreszcie porozmawiać z Feny o wizji, którą zesłał wszystkim Śmierciożercom, Drake. Był prawie pewien, że oboje zobaczyli to samo. Wspólną przyszłość.
- QUENTIN!? IDIOTO! To chyba tutaj! - krzyknęła Kleopatra.
Czarodziej spojrzał w stronę z której dochodził krzyk i zauważył Kleo przy wejściu do jaskini. Zmarszczył lekko brwi. Aż tak bardzo się zamyślił, że jego towarzyszka go wyprzedziła. Pokonał szybko dzielącą ich odległość. Spojrzał na Davis, a potem na wejście do jaskini i wyjął różdżkę. Wymówił formułkę zaklęcia, a po chwili z różdżki zaczęło wydobywać się jasne białe światło oświetlające jaskinię. Wszedł do jaskini, a za nim ruszyła idąca tyłem Elizabeth. Rozluźnił się trochę. Teraz przynajmniej wiedział, że nie grozi mu atak od tyłu. Kleopatra z łatwością rozprawiłaby się z każdym przeciwnikiem, który by wszedł do jaskini. On zaś był całkiem dobrym czarodziejem więc poradziłby sobie ze wszystkim co wyszłoby z wnętrza jaskini. W razie czego będą bronić siebie nawzajem. Po jakimś czasie zatrzymali się w tej samej chwili. Usłyszeli coś. Krzyk jakiego na pewno nie mógłby wydawać człowiek. Quentin zbladł i spojrzał na Kleopatrę. Nie wyglądała na przestraszoną. Po chwili kiwnęła ledwo zauważalnie głową i poszła dalej. Chłopak ruszył za nią.
- Jak myślisz co to było? - spytał.
- O co ci chodzi? - odparła Kleo.
- O to co wydało z siebie ten krzyk. To nie mógł być człowiek. Człowiek nie wydaje takich krzyków - powiedział lekko zdenerwowany Sheppard.
- Nawet nie wiesz jakie dźwięki potrafią wydawać z siebie ludzie - powiedziała upiornym tonem.
Zrozumiał, że słowa dziewczyny były nawiązaniem do tego co robiła przez ostatnie parę miesięcy. 
- Nie rób sobie z tego żartów! - podniósł lekko głos.
Znowu usłyszeli ten krzyk jednak o wiele bliżej. Wydawało im się, że słyszą go ze wszystkich stron. Jakby coś ich otaczało. Ich spojrzenia się zetknęły. Zrozumieli się bez słów. Zaczęli biec przed siebie. Odgłosy, które wcześniej słyszeli ucichły, ale coś się stało z ich różdżkami. Zaczęły mrugać, aż zgasły. Teraz prawie nic nie widzieli, a jedynym światłem było światło słoneczne, które w małym stopniu, ale jednak oświetlało jeszcze jaskinie.
- Co to za cyrk?! - mruknęła Kleopatra próbując ponownie użyć zaklęcia Lumos.
- Wydaje mi się, że w tej jaskini jest coś naprawdę potężnego - powiedział Quentin.
- No co Ty nie powiesz.
- Też to zauważyłaś?
- Nie jestem idiotką.
- Serio?
- Chcesz dostać w łeb?! To, że Lumos nie działa nie znaczy, że inne zaklęcia nie działają.
Nagle zbladł. Poczuł coś na karku. Czyjś oddech. Nie miał odwagi by się odwrócić i spojrzeć. Wbił przestraszony wzrok z swoją towarzyszkę, które jak zahipnotyzowana patrzyła w coś za chłopakiem. Kleopatra ostrożnie wycelowała różdżką w to coś za Sheppardem. Zanim jednak zdążyła wypowiedzieć formułkę zaklęcia znikąd pojawiło się jasne światło oślepiając ich na chwilę. Dziewczyna zdołała dostrzec podobne do człowieka stworzenie stojące za chłopakiem zanim zniknęło. Nagle usłyszeli głos, a Davis od razu rzuciła na siebie zaklęcie Kameleona:
- Dlaczego tu przyszliście? 
- Kim jesteś? - spytał Quentin.
Parę metrów przed nim pojawił się siwy facet w długiej czarnej szacie.
- Nie powinno cię to interesować, przybyszu - odparł.
- Czy wiesz coś o Holly Smith?
Mężczyzna najwyraźniej wiedział o kogo chodzi, ponieważ zmarszczył brwi. Jednak w jego spojrzeniu było coś jeszcze. Z trudem ukrywany ból.
- To kolejna rzecz, która nie powinna cię interesować.
- A ja sądzę, że powinieneś nam odpowiedzieć na to pytanie.
Głos ten należał do Kleo, która właśnie pojawiła się za mężczyzną i przystawiła mu różdżkę do głowy
- Nie mogę ci udzielić odpowiedzi, panienko. Wyczuwam, że jesteś moim wrogiem.
- Crucio!
Klątwa Cruciatus rzucona z takiej odległości od razu spowodowała, że ofiara Davis straciła przytomność. Dziewczyna rzuciła Quentinowi ponure spojrzenie. Musieli go teraz zabrać do Dworu i przesłuchać. Jednak coś ciekawiło dziewczynę. Skąd się wzięła i czym była istota, która prawdopodobnie chciała zaatakować Shepparda?
http://31.media.tumblr.com/tumblr_m7y1nyuFO51rst3kro1_500.gif
Feny otworzyła zaklęciem drzwi od piwnicy i szybko weszła do środka. Parę minut temu dostała informacje, że Quentinowi i Kleopatrze udało się znaleźć i schwytać człowieka, który prawdopodobnie wiedział coś o tej całej Holly. Dziewczyna zatrzymała się słysząc damski krzyk. Westchnęła cicho. A więc Kleopatra po powrocie do Dworu zajęła się tym co lubiła najbardziej na świecie czyli przesłuchiwaniem więźniów. Za czasów wojny nawet sam Voldemort uważał ją za specjalistkę od przesłuchiwań i tortur mimo iż nie przyznał się nigdy do tego publicznie. Mounty wiedziała jednak, że metody jej "koleżanki" bywały, aż za skuteczne. Przez znęcanie się nad swoimi ofiarami potrafiła zmusić je do przyznania się do czegoś czego tak naprawdę nie zrobiły. Kobieta oparła się o ścianę ramieniem i obserwowała z uwagą poczynania Śmierciożerczyni.
- ODPOWIADAJ!? Co wiesz o Holly Smith? - krzyknęła Kleopatra.
Gdy nie otrzymała odpowiedzi od swojej ofiary błysnęło jasne światło, a mężczyzna uderzył w ścianę. Nie jęknął, nie krzyknął z bólu. Jedynie spojrzał ze złością na przesłuchującą. Feny zmarszczyła brwi. To nie było normalne zachowanie. Widziała dziesiątki ludzi przesłuchiwanych przez tę kobietę i żadna nie zachowywała się tak jak ten mężczyzna. On był spokojny. Za spokojny. Zachowywał się tak jakby nie obchodziło go co się z nim stanie. Jakby miał tajemnicę, albo wiadomość do przekazania i było to ważniejsze od jego własnego życia.
- Zostaw go, Kleo - powiedziała nagle.
- TY!? Co Ty tu robisz? - spytała z jadem Kleopatra. - Drake pozwolił ci popatrzeć na moje przesłuchanie?
- Nie potrzebuje na to zgody Drake. A tak w ogóle to przejmuje tę sprawę.
- CO?! To ja go złapałam! Mam więc prawo go przesłuchiwać z kim chce, jak chce i kiedy chce!
- W ciągu paru minut dowiem się więcej niż Ty dowiedziałabyś się przez cały dzień.
To skutecznie uciszyło Davis, która po chwili wahania ruszyła w stronę schodów rzucając chłodne spojrzenie dziewczynie. Gdy Feny usłyszała, że drzwi zostały zamknięte podeszła do mężczyzny, który nadal siedział pod ścianą patrząc ze spokojem gdzieś w przestrzeń. Mounty usiadła na przeciwko niego tak, aby patrzył cały czas na nią.
- Możesz mi zdradzić jak masz na imię? - spytała łagodnie. - Ja nazywam się Feny.
- Bernard - odparł siwowłosy patrząc na nią z zaciekawieniem.
- Wiesz coś o Holly Smith, Bernardzie?
Mężczyzna ukrył twarz w dłoniach. Dziewczynie wydawało się, że zaraz zacznie płakać. A do tego nie mogła dopuścić. Wtedy zaczęłaby czuć litość i może nawet wstawiłaby się za niego u Drake by nie robił mu krzywdy. Westchnęła cicho. Chyba zmiękła przez ostatnie miesiące.
- Nie płacz. Po prostu powiedz mi co wiesz o tej dziewczynie.
Bernard spojrzał na nią.
- Rozmawiałem z nią raz. Jeden jedyny raz i wtedy zmarnowałem całe jej życie. Wszystko mogło się potoczyć inaczej...
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Dlaczego jesteś tutaj? W tym domu? Z nimi? - mężczyzna chciał najwyraźniej zmienić temat.
- To ja tutaj zadaje pytania.
- Nie powinno cię tu być.
W takiej sytuacji zgodnie z zasadami Mounty mogła użyć klątwy Cruciatus za nie odpowiadania na zadane pytania, ale ciekawość zwyciężyła.
- Dlaczego tak uważasz?
- Nie pasujesz do nich. Zduszasz w sobie coś...
Po tych słowach mężczyzna otworzył szeroko oczy i spojrzał w stronę schodów. Po raz pierwszy pozwolił sobie na okazanie jakichkolwiek emocji. Wzrok Feny powędrował w tę samą stronę co Bernarda. U stóp schodów stał Drake, a wraz z nim trójka jego strażników w tym - Ignis. Dwunastolatek spojrzał na starszego faceta bez emocji. Czarnowłosy zerknął na Śmierciożerczynię i skinął powoli głową. Była to niema prośba. Nie. To nie prośba. To rozkaz. Miała wyjść, albo będzie świadkiem czegoś bardzo strasznego. Przez krótko chwilę Feny chciała ochronić tego mężczyznę. Stanąć po jego stronie. Zdusiła w sobie jednak tę chęć. Wstała z podłogi i ruszyła w stronę wyjścia. Po raz ostatni spojrzała na Bernarda i zobaczyła coś w jego oczach. Jego spojrzenie mówiło tylko jedno. Mówiło, że to nie jest wina. Przyśpieszyła kroku i zaczęła biec w stronę kwater Śmierciożerców nieświadoma, że do oczu napłynęły jej łzy.
http://24.media.tumblr.com/b30306cc4234f394d5a8d9ef000b2c41/tumblr_mhwxd2MJDk1s23puho1_500.gif
Piętnastoletnia Ślizgonka wyszła z klasy Transmutacji i ruszyła w stronę schodów prowadzących do Wielkiej Sali. Gdy miała już wejść na schody zatrzymała się i spojrzała gdzieś w przestrzeń. Zakręciło jej się w głowie i poczuła, że nogi się pod nią uginają. Zacisnęła dłoń na barierce przy której stała. Mrugnęła parokrotnie. Zaczęła szybciej oddychać, aż osunęła się bezwładnie na ziemię.

Holly wstała z ziemi z cichym westchnieniem. Rozejrzała się i zamurowało ją. Nie była w Hogwarcie. Była w miejscu, którego nie widziała od dzieciństwa. Był to mały plac zabaw znajdujący się przy starej szkole młodej Smith to której chodziła, gdy była jeszcze mała. Po chwili ze zdumieniem stwierdziła, że pamięta ten dzień. To dzień od którego zaczęli ją uważać za czarownicę. Spojrzała w stronę huśtawek i zobaczyła młodszą wersję siebie siedzącą na huśtawce. Na drugiej huśtawce siedziała brązowowłosa kobieta. Paryżanka doskonale ją pamiętała mimo iż widziała ją tylko raz. Rozmawiały tylko parę minut, ale i tak zapamiętała każdy szczegół ich konwersacji. Rozmawiały o pewnym mężczyźnie, którego Holly widywała od kilku dni. Widziała go po drugiej stronie korytarza w szkole, na ulicy przez okno. Pojawiał się tylko na chwilę, a gdy tylko zauważał, że dziewczynka go zauważyła po prostu znikał. Z tego co pamiętała blondynka ten mężczyzna pojawił się i tamtego dnia. Brązowowłosa namówiła ją do tego, aby Holly zaczepiała tego faceta i dowiedziała się dlaczego ją obserwuje. Tak zrobiła.

Otworzyła oczy. Znowu była w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Leżała na łóżku w Skrzydle Szpitalnym. Po chwili zauważyła, że przy jej łóżku stoi parę osób. Wśród nich była dwójka nauczycieli, Jackie oraz Colin. Podniosła się gwałtownie i spojrzała gdzieś w dal nieobecnym wzrokiem. To była kolejna wizja. Tym razem nie dotyczyła jednak nikogo nieznajomego tylko Jej samej. A skoro tak to musiało to mieć związek z innymi wizjami, których doświadczyła w ostatnim czasie.
- Holly? Wszystko w porządku? - usłyszała głos Jacqueline.
- Tak. Myślę, że tak - odparła Ślizgonka z uśmiechem i spojrzała na resztę zebranych. - Pani Pomfrey? Czy mogę już wyjść?
- Żartujesz sobie? - spytała zdziwiona pielęgniarka. - Zemdlałaś! Musisz zostać tutaj na obserwacje na co najmniej dwa dni!
Dziewczyna westchnęła. Dwa dni?! Przecież mogła po prostu dać jej jakiś eliksir czy mugolskie ziółka na wzmocnienie i tyle. Po chwili skinęła tylko głową i spojrzała na Pomfrey spode łba. Dlaczego to ją zawsze coś takiego spotykało? Położyła się i przykryła kocem. Po paru minutach przy jej łóżku był tylko Colin z Jackie. Nauczyciele, którzy ją znaleźli wrócili zapewne na swoje dyżury, a pani Pomfrey poszła po eliksir dla niej. 
- To może powiesz nam co właściwie się stało? - spytała Jackie tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Blondynka spojrzała na znajomych. Zrozumiała, że musi im powiedzieć prawdę nawet jeśli uznają ją za wariatkę.
- Powiem. Ale chce to zrobić przy reszcie. Możecie pójść po Meetrę i Lenę?
Ślizgonka i Gryfon spojrzeli na siebie. Jackie miała pójść po Lenę, a On po Meetrę. Po chwili nie było ich już w Skrzydle Szpitalnym. Holly przymknęła oczy. Może uda jej się zasnąć chociaż na chwilę i nie zostanie jej zesłana żadna wizja.

*-*-*
I na koniec takie małe pytanie. Czy ktoś z was wie czym było to stworzenie w jaskini? ^-^ Jeśli ktoś wie to pisać w komentarzach :)

Rozdział VII

Dziewczyny zmaterializowały się w mieszkaniu Sary. Holly cały czas trzymała rękę przy rannym policzku próbując nie zemdleć. Nienawidziła widoku krwi. Ślizgonka od razu usiadła pod ścianą i zaczęła głęboko oddychać. W tym samym czasie Meetra i Jackie zaniosły dyptam Liliannie. Po chwili Smith poczuła, że ktoś siada obok niej. Spojrzała w stronę postaci. Colin. Uśmiechnęła się szeroko. Za szeroko. Od razu poczuła ból w policzku. Potrzebowała jakichś magicznych leków.
- Możesz mi dać coś na ten policzek? - spytała cicho zabierając rękę z policzka.
Chłopak przyjrzał się ranie i wyjął różdżkę. Wyszeptał jakąś magiczną formułkę, a rana zaczęła się zasklepiać. Holly otworzyło szerzej oczy. Wciąż nie była przyzwyczajona do tego co potrafią czarodzieje. Co ona będzie w przyszłości potrafiła.
- Mogę zrobić jeszcze coś innego – powiedział ostrożnie Gryfon. 
- Co takiego? - spytała blondynka. 
- Coś – odparł i nachylił się nad nią.
Dziewczyna odsunęła głowę w bok i zauważyła, że większość osób w salonie gapi się na nią i Colina. Lena uniosła kciuk w górę, a Jackie i Lily trzymały się za ręce i próbując się nie rozpłakać.
Zielonooka czuła się niekomfortowo w takiej sytuacji. Nie dość, że wszyscy się na nią gapili to jeszcze Miller chciał ją pocałować. W ciągu paru chwil przesunęła głowę tak, by chłopak pocałował ją w policzek, a nie w usta.
Gryfon zmarszczył brwi. Najwyraźniej nie spodziewał się takiej reakcji. Po chwili Ślizgonka wstała i ruszyła do salonu. Siadając na fotelu zauważyła, że Jackie daje Lenie jakieś pieniądze. Holly skrzywiła się. Pewnie zakładały się o to czy się zaczną całować. Typowe.
Paryżanka podeszła do kanapy na której leżała Lena. Sara właśnie podała jej eliksir uzdrawiający.
- Nie musisz się o nic martwić – powiedziała Black. - Wyzdrowiejesz tylko będziesz musiała dużo odpoczywać. 
- Co to znaczy? - spytała. 
- To znaczy, że będziesz musiała zostać u nas parę dni – odparła.
Everdeen westchnęła cicho. Raczej to co właśnie usłyszała nie spodobało się jej, ale mimo wszystko skinęła lekko głową.
http://static.tumblr.com/a2xutfo/bUrlrba4c/hogwarts.gif
Od wydarzeń w San Fransisco minęły dwa tygodnie. Mimo iż uczniowie Hogwartu nie było w szkole prawie dwa dni nauczyciele zachowywali się tak jakby nic się nie stało. W szkole praktycznie nic się nie zmieniło przez ten czas.
Holly w dalszym ciągu douczała się pod okiem Colina, który mimo wszystko dobrze się spełniał w roli nauczyciela podstaw magii. Oboje nie poruszali kwestii tego niby pocałunku. Starali się zachowywać tak jakby nic się nie stało...Dobra zmieńmy temat. Dziewczyna nie powiedziała nikomu o swoich dziwnych wizjach, których doświadczyła w czasie pobytu w szkole i w USA. Nie chciała niepotrzebnie denerwować znajomych. A może bała się, że ją wyśmieją, albo uznają za dziwadło? Nie! Ona po prostu nie chciała ich denerwować. Ale nie mogła wytrzymać tego napięcia...Wcześniej czy później będzie musiała komuś o tym powiedzieć.
Po paru dniach spędzonych u Sary i Lilianny do Hogwartu wróciła także Lena. Większość czasu spędzała z Jackie rozmawiając o czymś. Holly nie wiedziała o czym. Ilekroć podchodziła do nich, gdy były razem one milkły, albo szybko zmieniały temat rozmowy. To było dziwne...
Po jednej z lekcji lekcji Transmutacji Holly udało się zaciągnąć Meetrę do Izby Pamięci. Nie mogła już dłużej trzymać w tajemnicy tego, że ma te swoje dziwne wizje, a nie chciała tego robić przy wszystkich. Wolała ciche miejsce w którym będą mogły spokojnie porozmawiać. Usiadły pod ścianą.
- Mogę cię o coś zapytać? - spytała po dłuższej ciszy Ślizgonka.
- Jasne - odparła Puchonka.
- Czy jakieś tajemniczy sny, albo wizje to normalne w TYM świecie?
Blondynka zauważyła, że brązowowłosa marszczy brwi. Najwidoczniej nie do końca wiedziała o co chodzi przyjaciółce. Paryżanka zaczerwieniła się lekko.
- O jakie wizje dokładnie ci chodzi?
- Od Ceremonii Przydziału mam takie jakby odloty. Tracę przytomność, zasypiam...Tak jak w San Francisco. Widzę różnych ludzi. W różnym wieku...Wydaję mi się, że coś im się stało, ale... - Ślizgonce załamał się głos.
Meetra po chwili wahania objęła dziewczynę ramieniem.
- Pamiętasz jakieś nazwiska, albo imiona z tych wizji?
- Eee... - Holly przymknęła oczy próbując sobie coś przypomnieć. - Scatty Shadows. Tego jestem pewna na 100%
Nagle szarooka wydała z siebie cichy jęk. Najwyraźniej znała to nazwisko, ponieważ wstała i zaczęła szukać czegoś w Izbie Pamięci, aż doszła do działu poświęconego nagrodom z danego przedmiotu. Pociągnęła przyjaciółkę za rękę i wskazała palcem mały srebrny puchar. Po chwili odezwała się:
- Dziewczyna o imieniu Shadows zajęła parę lat temu I miejsce w konkursie na najlepiej uwarzony eliksir.
- Scatty, którą widziałam w wizji miała może dziesięć lat. Była jeszcze dzieckiem. I nie wyglądała na uczennicę Hogwartu. Raczej na zwykłą dziewczynę z  San Francisco. Widziałam ją z ojcem - odparła po krótkiej pauzie Holly.
Puchonka zmarszczyła brwi. Nie odpowiedziała. Jeśli Ślizgonka mówiła prawdę to być może zobaczyła wydarzenie z przeszłości. Z tego co słyszała było to bardzo rzadkie u czarodziei. Dotychczas jedynym sposobem na spojrzenie w przeszłość była myślodsiewnia oraz sztuka Wróżbiarstwa. 
- Może to tylko zwykłe sny - podsunęła niepewnie Meetra.
Brzmiało to tak jakby chciała przekonać o tym zarówno ją jak i siebie.
- Ty coś wiesz, prawda? - spytała cicho Holly. 
- Wizje są bardzo rzadkie nawet w magicznym świecie. Zazwyczaj wynikają z połączenie się z kimś za pomocą jakichś magicznych więzi. Ale wtedy byś widziała tylko przebłyski, a nie całe otoczenie.
- To znaczy? Że to jest jakiś niespotykany rodzaj wizji o którym słyszysz po raz pierwszy?
- No...Coś w tym stylu. Myślisz, że powinnam powiedzieć Jackie i Lenie?
- Myślę, myślę, myślę, że nie powinnaś tego na razie robić. Lena nie dość, że spędziła trochę czasu w Nikolaus Sanitarium to jeszcze musiała spędzić parę dni w towarzystwie Sary. A Jackie...
- Jackie to Jackie - westchnęła Smith. - Rozumiem. Powinnam na razie zatrzymać to w tajemnicy.

http://media.tumblr.com/tumblr_m63izzqf8p1rqkf12.gif 
Lena siedziała w Bibliotece w Dziale Ksiąg Zakazanych. Czekając na Jackie spacerowała pomiędzy regałami pełnymi książek. Obok uczniów Hogwartu. Tak jak kiedyś. Przed wypadkiem, który obrócił całe jej życie do góry nogami. Mimo tłumaczeń Ślizgonki nadal nie rozumiała co według niej się stało tej pamiętnej nocy. Z każdą ich kolejną rozmową miała więcej pytań, ale żadnej nowej odpowiedzi. Cała ta sytuacja przypominała Gryfonce mugolską układankę w której trzeba dopasować do siebie wszystkie kawałki i połączyć. Dopiero wtedy ma to jakikolwiek sens. Jednak w tej układance czegoś brakowało. Ostatniego kawałka, który mógł pomóc jej zrozumieć.
- Z DROGI!!!
Dziewczyna odskoczyła w bok słysząc znajomy głos, który skutecznie oderwał ją od rozmyślań. Po chwili dostrzegła jadącą przed siebie na fioletowej deskorolce Jackie, która po chwili uderzyła prosto w regał stojącymi pod ścianą. Po chwili pojawiła się także bibliotekarka - Pani Pince. Kobieta nawet nie przejęła się tym, że dziewczynie mogło się coś stać w czasie uderzenia w regał. Bardziej przejęła się książkami, które pospadały z półek. Everdeen uśmiechnęła się do siebie i podeszła do przyjaciółki. Podniosła deskę z podłogi i położyła ją pod ścianą. Ślizgonka podniosła się z ziemi i spojrzała dziwnie na bibliotekarkę, która zaczęła przepraszać książki za to, że zostały tak brutalnie potraktowane. Dziewczyna spojrzała na Lenę wzrokiem "A podobno to ja jestem dziwna". Everdeen tylko uśmiechnęła się w odpowiedzi i poprowadziła ciemnowłosą do stolika przy oknie.
- Widziałaś jak jej sprytnie uciekłam? - spytała Jackie otwierając okno.
- Taa...To był najsprytniejszy sposób na ucieknięcie bibliotekarce jaki w życiu widziałam - powiedziała z nutką ironii Lena.
- Ała! To bolała - warknęła Gryfonka, gdy Jacqueline kopnęła ją pod stolikiem.
- Nie wiem o czym mówisz! 
Lena mruknęła coś pod nosem i spojrzała przez okno na szkolne błonia. Znowu zrobiło jej się smutno. Od razu przypomniała sobie te wszystkie popołudnia, które spędziła z przyjaciółmi na dworze, w Zakazanym Lesie. Westchnęła cicho.
- Co jest? Wydajesz się trochę smutna - zaczęła po chwili Ślizgonka.
- Po prostu...nie mogą przestać myśleć o "tamtej" nocy - odparła Everdeen.
- To co się wtedy wydarzyło było tylko i wyłącznie moją winą. Gdybym była silniejsza to by się nie stało!
- To i tak nic by nie zmieniło, Jackie. To MUSIAŁO się wydarzyć.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała czarnooka marszcząc brwi.
Brązowowłosa odwróciła wzrok. Wiedziała o czymś o czym nie wiedziała Jackie i nie mogła jej powiedzieć o tej rzeczy. Nie teraz. Nie w tej chwili. Nie w chwili w której jeszcze nie wie wszystkiego. Kątem oka spojrzała na przyjaciółkę. Musiała coś odpowiedzieć bo inaczej nie miałaby spokoju dopóki nie powiedziałaby jej prawdy.
-  No, wiesz. Przecież i Oni i Ja i tak byśmy za tobą poszli. Nawet gdybyś była silniejsza i umiała to powstrzymać. Wiesz co? Ja już muszę iść. Do zobaczenia!
Nie czekając na odpowiedź szybko wyszła z biblioteki.
 http://31.media.tumblr.com/tumblr_mdwhlhnbRs1qh62tvo2_250.gif
Feny siedziała na ławce w ogrodzie Dworu Malfoy'ów ponuro patrząc na sadzawkę z której jeszcze w czasie ostatniej wojny korzystały ptaki odwiedzające to miejsce. Zanim wszystko się zmieniło. Westchnęła cicho i wstała z miejsca idąc powoli w stronę wejścia do dworu. Szła korytarzem, aż zatrzymała się przy wejściu do salonu znajome głosy. Stanęła w drzwiach i zobaczyła Quentina razem z Kleopatrą, śmiejących się z czegoś. Ślizgonka spojrzała na nich z niedowierzaniem i zaczęła iść w stronę swojego pokoju. Nie mogła w to uwierzyć. Nie widzieli się od tak dawna, a on zamiast  przyjść do NIEJ i spytać jak spędziła ostatnie miesiące siedzi z NIĄ mimo iż to właśnie Kleopatra zmieniła się najbardziej. To ona zmieniła się w zabójczynię do wynajęcia, która zabijała ludzi bez mrugnięcia okiem tylko po to, aby jak najwięcej zarobić. Mounty pchnęła drzwi do swojego pokoju i zamknęła je zaklęciem. Usiadła na parapecie i wyjęła z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę. Musiała zapalić, aby się uspokoić. W takich chwilach brakowało jej znajomych z Hogwartu - Rose, Dracona, Damona...Czasami, gdy miała gorszy dzień zastanawiała się dlaczego nikt do niej nie pisał lub chociaż nie próbował się skontaktować. Była pewna, że mimo wszystko przez parę tygodni po wielkiej wygranej Zakonu, członkowie tego stowarzyszenia dyskretnie obserwowali Śmierciożerców chcąc się upewnić, że żaden nie będzie próbował ponownie zebrać zwolenników Czarnego Pana. Rozmyślania dziewczyny przerwało pukanie do drzwi. Czarownica machnęła różdżką otwierając je. Do pokoju wkroczyła kobieta ubrana w czerwone szaty - Ignis.
- Drake chce cię widzieć - powiedziała chłodnym tonem patrząc na Feny jak na robaka.
Dziewczyna ledwo zauważalnie kiwnęła głową i wrzuciła papierosa do popielniczki leżącej na parapecie. Wyszła z pokoju powoli idąc w stronę jednego z pokoi, który kiedyś był gabinetem Lucjusza Malfoy'a. Wiedziała dlaczego ten dziwny dwunastolatek chce ją widzieć. Chce, aby zdała sprawozdanie z tego co się wydarzyło w San Francisco. Tylko dlaczego akurat Ona miała się spotykać z Drakiem? Dlaczego nie Quentin i Kleopatra, którzy teraz wygłupiali się w salonie?
Gdy była już pod drzwiami gabinetu nacisnęła klamkę i weszła do środka. W pokoju nie paliły się lampy, ale za to na biurku i wielu półkach znajdowały się zapalone już świece. Drake stał przy oknie odwrócony tyłem do niej. Patrzył na ogród otaczający Dwór. Pierwsze co wpadło do głowy dziewczynie to to, że ją podglądał, gdy była na zewnątrz.
Po chwili wahania chrząknęła głośno i usiadła przy biurku. Dwunastolatek dopiero teraz na nią spojrzał. Mounty mimo iż bardzo chciała nie spuściła wzroku. Musiała grać twardą.
- Opowiedz co się stało w San Francisco - powiedział głośno nie siląc się nawet na uprzejmy ton.
Usiadł naprzeciwko niej i wbił w nią wzrok czekając na szczerą odpowiedź.
- Przegraliśmy. To chciałeś usłyszeć? - spytała.
- Z raportów, które zostały w Dworze dowiedziałem się, że w czasie wojny wygrywaliście dużą część potyczek z Zakonem Feniksa. Jak to się stało, że trójka najlepszych Śmierciożerców nie poradziła sobie z dwiema dziewczynami?
- Trzema - dodała Feny. - Nie było dwóch dziewczyn tylko trzy.
- Trzy mówisz? - powiedział ze szczerym zdziwieniem Drake. - Tego nie przewidziałem. Gdybym wiedział wysłałbym z wami więcej ludzi.
Nastała chwila ciszy.
- Mogę cię o coś spytać? - zapytała dziewczyna chcąc przerwać tę ciszę.
- Tak - odparł Drake.
- Skąd wiedziałeś, że te dziewczyny są w San Francisco? Jedna z nich jest twoim szpiegiem?
- Moja Droga, Feny. Nie mogę ci zdradzać swoich tajemnic byle komu - odparł czarnooki. - Ale być może za jakiś czas poznasz ten sekret.
 http://25.media.tumblr.com/665d5184252fff6c296fcde547f5154c/tumblr_mk2rn0QuYj1rxgonmo1_500.gif
Było już po północy, ale Holly nadal leżała w łóżku nie mogąc zasnąć. Przez większość myślała tylko i wyłącznie o rozmowie z Meetrą w Izbie Pamięci. Wydawało jej się, że zaczyna wariować. Z każdą kolejną wizją te stawały się coraz wyraźniejsze. A zwłaszcza ta ostatnia w sklepie. Ta wydawała się bardzo realna. Młoda paryżanka bała się tego. Bała się, że jeśli nie zacznie w jakiś sposób sobie z nimi radzić to w końcu przestanie odróżniać rzeczywistość od wizji. Przymknęła oczy. Myślenie o tym bardzo ją męczyło. Musiała odpocząć. Wsłuchując się w ciszę panującą w jej dormitorium zasnęła.

Pojawiam się w lesie. Chowam różdżkę do kieszeni i rozglądam się. Jestem na jakiejś polanie. Nie znam tego miejsca. Nigdy w nim nie byłam, ale musiałam tu przybyć. By pomóc innym. Nagle sztywnieje. Patrzę w stronę drzewa znajdującego się parę metrów ode mnie. Na najwyższej z gałęzi siedzi mały czarny ptak. Mrużę oczy chcąc go zobaczyć dokładniej. Rozpoznaję go. To kruk. Patrzy się na mnie jak zahipnotyzowany tak samo jak ja na niego. Wiem dlaczego z takim zaciekawieniem wpatruje się w moje oczy. Widzi w moich oczach strach przed tym co może się stać w ciągu następnych paru minut. Po chwili ptak wydaje z siebie dźwięk. Nieświadomie cofam się o krok. Nagle słyszę krzyk. Wydaje mi się, że słyszę go z każdej strony. Odwracam się i kątem oka zerkam na gałąź. Kruk zniknął. Już go nie ma. Zaczynam biec w stronę z której mógł dobiegać krzyk. Nie wiem, że biegnę na spotkanie z własnym przeznaczeniem.


    Rozdział VII - Zapowiedź

    Zapowiedź Rozdziału VII:
    - Widziałaś jak jej sprytnie uciekłam? - spytała Jackie otwierając okno.
    - Taa...To był najsprytniejszy sposób na ucieknięcie bibliotekarce jaki w życiu widziałam - powiedziała z nutką ironii Lena. 
    - Ała! To bolała - warknęła Gryfonka, gdy Jacqueline kopnęła ją pod stolikiem.
    - Nie wiem o czym mówisz!
     ***
    - Może to tylko zwykłe sny - podsunęła niepewnie Meetra.
    Brzmiało to tak jakby chciała przekonać o tym zarówno ją jak i siebie.
    - Ty coś wiesz, prawda? - spytała cicho Holly. 
    - Wizje są bardzo rzadkie nawet w magicznym świecie. Zazwyczaj wynikają z połączenie się z kimś za pomocą jakichś magicznych więzi. Ale wtedy widziałabyś tylko przebłyski, a nie całe otoczenie.
    *** 
    Pojawiam się w lesie. Chowam różdżkę do kieszeni i rozglądam się. Jestem na jakiejś polanie. Nie znam tego miejsca. Nigdy w nim nie byłam, ale musiałam tu przybyć. By pomóc innym. Nagle sztywnieje. Patrzę w stronę drzewa znajdującego się parę metrów ode mnie. Na najwyższej z gałęzi siedzi mały czarny ptak. Mrużę oczy chcąc go zobaczyć dokładniej. Rozpoznaję go. To kruk. Patrzy się na mnie jak zahipnotyzowany tak samo jak ja na niego. Wiem dlaczego z takim zaciekawieniem wpatruje się w moje oczy. Widzi w moich oczach strach przed tym co może się stać w ciągu następnych paru minut. Po chwili ptak wydaje z siebie dźwięk. Nieświadomie cofam się o krok. Nagle słyszę krzyk. Wydaje mi się, że słyszę go z każdej strony. Odwracam się i kątem oka zerkam na gałąź. Kruk zniknął. Już go nie ma. Zaczynam biec w stronę z której mógł dobiegać krzyk. Nie wiem, że biegnę na spotkanie z własnym przeznaczeniem. 



    Rozdział VI

    Meetra zaraz po dostaniu wiadomości od Jacqueline przyniesionej przez jej patronusa zabrała przyjaciół do mieszkania Sary Black w San Francisco. Na szczęście ani ona, ani Holly i Colin nie rozszczepili się w czasie teleportacji.
    Puchonka nacisnęła klamkę drzwi mieszkania i z zaskoczeniem stwierdziła, że są otwarte. Zmarszczyła brwi i weszła do środka. Stanęli w małym korytarzu w mieszkaniu. Gryfon wciągnął głośno powietrze do płuc.
    - Na pewno dobrze trafiliśmy? Śmierdzi wielbłądem – skomentował Miller.
    Szarooka i Holly parsknęły głośnym śmiechem. Trójka uczniów Hogwartu wkroczyła do salonu. Koleżanka Jackie ze szpitala psychiatrycznego była już przytomna i leżała teraz na kanapie oglądając wraz z De Flacour oraz Venero jakieś dziwne romansidło w telewizji.
    - Czy my jesteśmy tutaj w ogóle potrzebni? - spytała po chwili Meetra patrząc po dziewczynach oglądających film. 
    - To takie romantyczne – powiedziała nagle Lily zupełnie ignorując pytanie Puchonki.
    Trójka uczniów Hogwartu spojrzała na telewizor i zmarszczyła brwi.
    - Ten facet z siekierą musi zabić swoją dziewczynę bo inaczej szef mafii go zabije, a on mówi, że ją kocha, a potem odcina jej głowę – powiedziała Lilianna. 
    - To jest najlepsze horror/romans jaki w życiu oglądałem! - Jackie zaczęła płakać i przytuliła się do dziewczyny.
    Lena Everdeen widząc reakcje swojej najlepszej przyjaciółki ukryła twarz w dłoniach, a po chwili zwróciła głowę w stronę Holly. Jej wyraz twarzy mówił tylko jedną rzecz: „zabierzcie mnie stąd”. Meetra stłumiła westchnienie, podeszła do Jacqueline i zaczęła coś do niej mówić. Niestety Ślizgonka ignorowała ją i uparcie patrzyła się w ekran telewizora.
    Po chwili Colin dołączył do Puchonki i próbował odciągnąć Jackie od telewizora. Holly uśmiechnęła się i po chwili wahania weszła w głąb mieszkania, aż weszła do małego pokoju. W pomieszczeniu było jednoosobowe łóżko, duża szafa na ubrania i biurku na którym leżał laptop. Na ścianach były porozwieszane różne zdjęcia przedstawiające grupę osób. Z lekkim zaskoczeniem stwierdziła, że rozpoznaje parę miejsc. Rozpoznała Wielką Salę, błonia szkolne, korytarz na VII piętrze i Zakazany Las.
    Ślizgonka usiadła na łóżku i spojrzała w sufit. Zmarszczyła brwi. Sufit także był cały w zdjęciach jednak nie z Hogwartu. Były to zdjęcia Sary. Na paru zdjęciach dziewczyna zauważyła kobietę i mężczyznę razem z panną Black. Pewnie to byli jej rodzice.
    Nagle usłyszała krzyki i jęki dochodzące z salonu. Wstała z łóżka i pobiegła w tamtą stronę mając nadzieje, że nie stało się nic złego i to tylko Jackie i Lily dramatyzują z powodu tego co się działo w filmie.
    Oczywiście Holly się pomyliła. Gdy doszła do salonu wszyscy biegali wokół kanapy pomagając Lenie której stan nagle się pogorszył. Meetra klęła głośno. Niektóre słowa brzmiały tak zabawnie, że gdyby nie sytuacja to Ślizgonka parsknęłaby śmiechem.
    Po chwili do salonu razem z wielkimi apteczkami wbiegły Lily i Sara. Po krótkiej chwili obie stwierdziły, że nie mają dyptamu.
    - Jak to nie macie Dyptamu!? - krzyknął Colin. - Przecież to jest podstawowy składnik eliksirów uzdrawiających!? 
    - Skończył się! Dodajemy go do eliksirów, które robimy kiedy mamy kaca po imprezach. A w tym tygodniu trochę poimprezowałyśmy no i skończył się – mruknęła Lilianna.
    Rana znowu pojawiła się na ramieniu i na brzuchu Leny. Dziewczyna coraz mocniej krwawiła.
    - Szlag! Nic nie zrobimy bez dyptamu – krzyknęła po dłuższej chwili Sara. - Wy musicie iść po dyptam na plac.
     
    Mówiąc do wskazywała na Holly, Meetrę i Jackie.
    - Ale gdzie mamy szukać dyptamu? To nie jest Londyn, to nie jest Hogwart! To jest San Francisco – powiedziała poddenerwowana Meetra. 
    - Idźcie na najbliższy plac. Sklep ze składnikami do eliskirów prowadzi rodzina czarodziejów. Sklep jest pomiędzy budynkami gdzie sprzedają lamy i wielbłądy.
    Dziewczyny nie wiedziały czy uznać to za żart. Lilianna jednak szybko wróciła do przeszukiwania apteczki. Meetra mruknęła coś pod nosem i złapała dziewczyny za rękę. Teleportowały się i zniknęły.
    Uczennice Hogwartu pojawiły się na placu na szczęście nie wzbudzając jakiejś ogromnej sensacji. Rozejrzały się i po chwili zauważyły po drugiej stronie ulicy mały budynek obok którego stały dwa budynki na których banerach reklamowych znajdował się ogromny wielbłąd i ogromna lama.
    - Czy jak już zdobędziemy dyptam to będę mogła kupić sobie lamę? - spytała głosem małego dziecka Jackie. 
    - A nie wolisz wielbłąda?
    - One śmierdzą i są za duże do pokoju w lochach – powiedziała Francuzka.
    - Mówisz jak Colin – mruknęła Holly i ruszyła w stronę sklepu.
    Gdy weszły do środka blondynka od razu poczuła zapach przeróżnych kwiatów i eliksirów. Meetra i Jackie podeszły do mężczyzny w podeszłym wieku siedzącym za ladą, a w tym samym czasie młoda paryżanka weszła między półki rozglądając się z zachwytem.
    Po paru minutach dotarła do kącika dla dzieci. Stał tu mały stolik na którym był blok rysunkowy oraz kredki. Blondynka usiadła przy stoliku i zaczęła przeglądać rysunki dzieci które kiedyś odwiedziły ten sklep, gdy odpłynęła.

    Holly otworzyła oczy i rozejrzała się. Była w sklepie z eliksirami, ale wyglądał on trochę inaczej. Wyglądał na nowszy. Tym razem była pewna, że to nie żadne przywidzenia, fatamorgana czy coś podobnego. To była wizja. Blondynka wstała od stolika i podeszła do okna. Plac był pełny ludzi. Najwyraźniej trwał jakiś dzień targowy. Jednak uwagę dziewczyny przykuła może dziesięcioletnia ruda dziewczynka idąca wraz z ojcem w stronę sklepu w którym właśnie była.
    Weszli do środka, a mężczyzna powiedział coś do dziewczynki. Ta uśmiechnęła się radośnie w odpowiedzi i pobiegła w stronę kącika dla dzieci. W stronę Holly. Mimo iż była prawie pewna, że jest czymś w rodzaju zjawy to przesunęła się odrobinę tak, aby rudowłosa na nią nie wpadła.
    Dziewczynka usiadła przy stoliku i włożyła ołówek do ust najwyraźniej zastanawiając się co narysować. Po chwili patrzenia za okno zaczęła coś rysować w bloku. Ślizgonka uklękła przy dziewczynce i zauważyła, że na koszuli są wyszyte litery: Scatty Shadows. Imię zielonookiej.
    Blondynka usiadła na stole patrząc to na Scatt to na kartkę na, której rysowała. Po chwili uczennica Hogwartu otworzyła szeroko oczy. Ruda nie narysowała jakiegoś drzewka czy domku, ale miecz lub sztylet. Było widać nawet takie detale jak na przykład odbicie czyjejś twarzy na ostrzu.
    - Scathach! Chodź! Wracamy do domu – krzyknął ojciec Scatty.
    Dziewczynka wstała od stolika i po chwili wahania wyrwała kartkę z rysunkiem z bloku i pobiegła w stronę wyjścia.
    - Holly! Obudź się, na Merlina! - krzyczała Jackie do ucha przyjaciółki.
    Ślizgonka uniosła głowę, spojrzała na Jacqueline i Meetrę. Pamiętała każdy szczegół swojej „wizji”. Pamiętała rudowłosą dziewczynkę o imieniu Scatty. Nie wiedzieć czemu uznała to za ważne. Bardzo ważne. Jakby to była osoba, która miałaby jej w czymś pomóc w przyszłości.
    - Co? Co się stało? 
    - Wpadłaś w taki jakby trans – powiedziała Puchonka.
    - Zamyśliłam się, albo zasnęłam – odpowiedziała paryżanka przekonywującym tonem. Nie chciała mówić przyjaciółkom o tych snach, wizjach czy co to tam było.
    Meetra nie wyglądała na przekonaną, ale kiwnęła głową i pociągnęła dziewczyny w stronę wyjścia ze sklepu. Przeszły przez ulicę i zatrzymały się na placu, który nagle opustoszał.
    Nagle na placu zmaterializowały się trzy osoby. Jackie i Meetra wyjęły różdżki i skierowały w postacie. Czarnowłosa od razu ich rozpoznała. Śmierciożercy, a konkretnie Quentin Sheppard, Feny Mounty i Kleopatra Elizabeth Davis. Co oni do cholery robili w San Francisco? Może chcieli się zemścić za ostatnią wojnę? Ale dlaczego akurat teraz? Już miała coś powiedzieć, gdy poczuła, że trafia w nią jakieś zaklęcie, które odrzuciło ją parę metrów do tyłu.
    - Hej! Zostaw ją! - krzyknęła Meetra i wepchnęła w ręce Holly esencję z dyptamu zdobytą w sklepie i zaczęła walczyć z Quentinem.
    Holly złapała buteleczkę z eliksirem i schowała się za drzewem. Nie znała żadnych zaklęć ofensywnych jak i defensywnych. Mogła jedynie czekać i mieć nadzieje, że jej przyjaciółki wygrają.
    W pewnej chwili dziewczyna instynktownie schyliła się i poczuła, że coś nad nią leci, a następnie wbija się w drzewo. Ślizgonka wyprostowała i spojrzała na drzewo w które wbity był ostry nóż. Francuzka spojrzała w inną stronę i zobaczyła, że parę metrów od niej stoi brązowowłosa dziewczyna z nożem w dłoni. Uśmiechnęła się wrednie i rzuciła się na blondynkę.
    Ta nawet nie mogła się ruszyć. Już po paru sekundach leżała na ziemi z szeroko otwartymi oczami. Leżała na niej brązowowłosa i machała nożem przed twarzą. Miała taką minę jakby zastanawiała się jak może w jak najkrótszym czasie jak najboleśniej ją skrzywdzić.
    - Jestem Kleopatra, a Ty? - spytała słodko przystawiając nóż do policzka Holly. 
    - Nie twój interes – warknęła Holly próbując uderzyć ją w twarz ręką.
    Davis od razu zauważyła ten ruch i złapała przeciwniczkę za rękę wolną dłonią i przejechała nożem po policzku dziewczyny. Po chwili Holly poczuła na policzku krople krwi. Jedna, druga, trzecia...Zrobiło jej się niedobrze, a na dodatek nieświadomie zaczęła płakać. Nienawidziła widoku krwi. Zamknęła oczy.
    - Powiedz kim jesteś! - szepnęła Kleopatra przykładając broń do drugiego policzka dziewczyny. 
    - Czemu chcesz to wiedzieć? - spytała piętnastolatka nie otwierając oczu.
    - Mój nowy szef interesuje się tobą i twoją przyjaciółeczką o imieniu Jacqueline...Jeśli od razu wszystko mi powiesz...
    Nagle obie usłyszały krzyki i przekleństwa. Kleopatra odwróciła głowę w tamtym kierunku na chwilę tracąc zainteresowanie swoją ofiarą. Ta chwila pozwoliła Holly przewrócić ciemnowłosą na ziemię i pobiec w stronę Meetry i Jackie.
    Po chwili była już przy nich. Jackie cały czas kaszlała i rzucała złe spojrzenia nieprzytomnemu Quentinowi. Blondynka dotyka zranionego policzka i od razu cofa rękę. Nawet przy lekkim dotyku boli. Tylko nie zemdlej, Holly. Tylko nie zemdlej, myśli dziewczyna.
    - Chyba powinnyśmy spadać – zaproponowała po chwili Holly. 
    - Taa...Chyba masz rację – odparła Meetra i złapała przyjaciółki za ręce.
    Zniknęły.

    Kleopatra podbiegła do Feny i Quentina w chwili, gdy dziewczyny z Hogwartu znikały. Dziewczyna była wściekła zarówno na swoich znajomych jak i na siebie. Chciała pokazać Drake'owi czego się nauczyła przez te parę miesięcy w czasie, których pracowała jako morderca do wynajęcia. Była najlepsza w swoim fachu. W przypadku, gdy to mugol ją wynajmował nie zostawiała po sobie żadnych czarów. Użyła różdżki. Avada Kedavra i koniec. Parę tysięcy mugolskiej kasy zostaje u niej. Jednak, gdy to czarodzieje ją wynajmowali to zawsze popełniała jakiś błąd. Zostawiała odciski palców, aż w końcu zaczęła być ścigana przez Ministerstwo Magii i przez mugolską policję. Do tej pory nie udało im się jej złapać.
    - Cholera! Musieliście dać im uciec!? - krzyknęła wściekła Kleopatra. 
    - Skupiły się na Quentinie! Przedarły się przez jego Protego! - odpowiedziała spokojnie Feny. - Drake to zrozumie...
    - Zrozumie?! Kobieto! Ja chciałam mu zaimponować swoimi umiejętnościami!  
    - Chciałaś zaimponować dwunastolatkowi? Ty to musisz być zdesperowana, Kleo – odezwał się Quentin który najwyraźniej oprzytomniał.
    - Ty się lepiej zamknij! - wrzasnęła Kleopatra i przymknęła oczy najwyraźniej próbując się uspokoić. 
    - Może faktycznie nic już nie mów – powiedziała cicho Feny i pomogła Quentinowi wstać.
    Gdy Kleopatra już się uspokoiła trójka byłych Śmierciożerców teleportowała się z powrotem do Dworu Malfoy'ów.

    Rozdział V

    Colin, Meetra i Holly po jakimś czasie dotarli do ruin małego domku w Zakazanym Lesie. Młoda Puchonka często przechodziła tędy poza granicę Hogwartu, aby dostać się do Hogsmeade lub na ul. Pokątną w czasie roku szkolnego. Z tego co się orientowała nie tylko ona używała tego przejścia. Przez parę ostatnich lat duża część uczniów tej szkoły chodziła tędy do Hogsmeade.
    Gdy szarooka rozmyślała o przejściu, Holly robiła zupełnie coś innego. Próbowała przekonać Colina, że w łamaniu regulaminu szkolnego nie ma nic złego i że sama robiła to dziesiątki razy.
    - Raz na przykład jak byłam mała pobiłem chłopaka ze swojej klasy, ponieważ nazwał mnie Wiedźmą – mówiła Ślizgonka.
    To było jeszcze w czasach, gdy chodziła do mugolskiej szkoły w Londynie i po podpaleniu dywanu. Od tamtej pory minęło wiele czasu i wiele się wydarzyło, ale dziewczyna nadal czuła ukłucie bólu, które poczuła, gdy była mała.
    - Pobiłaś chłopaka? - Colin najwyraźniej w to nie wierzył. 
    - Tak. Zasłużył na to – odparła Holly. - Ty się nigdy nie biłeś? Na przykład, żeby komuś zaimponować?
    - Nie. Walki są poniżej mojego poziomu – odpowiedział. - A dlaczego nazwał cię Wiedźmą? 
    - Jak byłam mała to podpaliłam dywan w szkolnej klasie. Dopóki rodzice nie zabrali mnie ze szkoły dzieci i nauczyciele mówili, że jestem Wiedźmą/Czarownicą. Nienawidziłam ich za to.
    Gryfon tylko kiwnął głową i spuścił wzrok. Zielonooka zauważyła, że w ogóle się nie uśmiechnął, nic nie powiedział więc doszła do wniosku, że sam przeżył podobną sytuację w dzieciństwie. Czekała przez chwilę mając nadzieje, że coś o tym opowie, ale nic nie powiedział. Powie jak będziecie gotowy. Jak mi zaufa, pomyślała Ślizgonka i przyśpieszyła kroku.
    - Wow – powiedziała nagle Meetra zatrzymując się. 
    - Co jest? - spytał Colin podchodząc bliżej.
    - Tu jest dziura...Dziwne! Wcześniej jej tu nie było – powiedziała. - Ostrożnie!
    Po tych słowach szarooka przeskoczyła dziurę długą na prawie 2,5 metra. Colin rozpędził się i także przeskoczył. Holly zaś spojrzała nieprzekonana na dziurę.
    - Może jest inna droga? Jakiś most czy coś? - spytała z nadzieją. 
    - Daj spokój! Skacz – rzuciła Meetra.
    Ślizgonka mruknęła coś pod nosem i rozpędziła się i skoczyła. Nie doskoczyła. Zabrakło paru centymetrów, ale nie spadła. Ktoś złapał ją za ręce. Podniosła wzrok i uśmiechnęła się. Colin ją złapał. Po chwili była już przy przyjaciołach. Zaczerwieniła się lekko i czekała, aż brązowowłosa coś powie, ale ona tylko złapała Colina za rękę, a ten zaś złapał za rękę Holly. Zniknęli.
    Przez okno do małego wynajętego pokoju w Londynie wpadało światło księżyca. Na łóżku wierciła się niewysoka blondynka o imieniu Feny. Najwyraźniej śnił się jej jakiś koszmar, ponieważ po chwili obudziła się z krzykiem. Po policzkach spływały łzy. Dziewczyna usiadła na łóżku opierając się o poduszki i nerwowo podciągnęła rękaw koszuli pod którą miała Mroczny Znak. Pamiątkę z czasów ostatniej wojny czarodziejów. Była po stronie Czarnego Pana. Nawet teraz nie żałowała decyzji, którą podjęła przed wojną. Gdyby teraz Voldemort powrócił, ona dzielnie stanęłaby u jego boku i z radością rozpoczęła nową wojnę.
    Nagle była Śmierciożerczyni poczuła ból. Spojrzała na Mroczny Znak, zmarszczyła brwi, a potem wydęła z siebie cichy jęk. Wąż na jej ręce zaczął się poruszać. A to oznaczało tylko jedno. Ktoś chce się spotkać z resztkami armii Czarnego Pana.
    Już parę minut po tym wydarzeniu Feny stała już przed Dworem Malfoy'ów. Budynek był kiedyś siedzibą Śmierciożerców. Teraz był tylko rozpadającym się domem. Od zakończenia wojny dziewczyna zastanawiała się dlaczego Draco nie wrócił do tego domu. Złe wspomnienia? Tego nie wiedziała. Od marca nie kontaktowała się z nikim kogo znała z czasów szkolnych. Jedynie od czasu do czasu dostała listy od Kleopatry. No tak...Spotkania ze starymi znajomymi Feny bała się najbardziej. Z tego co wiedziała wszyscy poszli w swoją stronę. 
    Kleopatra, która tak lubiła torturować ludzi stała się mordercą do wynajęcia. Poszukiwała jej zarówno policja mugolska jak i czarodziejska. Żadnej nie udało się jej złapać.
    Był jeszcze Quentin Sheppard i Courtney DiLaurentis...Quentin mimo iż był zakochany w Feny wyjechał i słuch po nim zaginął. Mimo wszystko blondynka cały czas miała nadzieje, że Sheppard wróci do niej. Feny nie znała Courtney jakoś dobrze, ponieważ dołączyła do nich dosyć późno. Dołączyła w momencie, gdy byli już na przegranej pozycji. Po chwili wahania dziewczyna pchnęła bramę i ruszyła w stronę drzwi do dworu.
    Trójka uczniów Hogwartu pojawiła się pod Nicolaus Sanitarium. A raczej tym co z niego zostało. Pod szpitalem psychiatrycznym stało pięć karetek, dwa razy tyle taksówek i parę wozów strażackich. Po całej posesji plątali się lekarze, psycholodzy i sanitariusze pomagający sprawdzać stan pacjentów i przewożąc ich do innego ośrodka. Zaś resztki budynku... Z Nicolaus Sanitarium zostało tylko parę ścian. Wszystko inne się spaliło.
    Holly wydała z siebie cichy jęk przerażania.. Czyżby ten szpital podpaliła, Jackie? Nie. To nie było możliwe. Jackie jaką ona znała nie podpaliła by budynku, ani nie zaryzykowała życia tych wszystkich ludzi. Dziewczyna poczuła, że zaczyna płakać. Zaczęła szukać chusteczek w kieszeniach spodni. Nie znalazła. Po chwili poczuła, że ktoś ją przytula. Spojrzała w górę i głowę Colina. Nie patrzył na nią, tylko patrzył na zgliszcza Nicolaus Sanitarium. Wpatrywał się w jeden punkt pustym wzrokiem. Ślizgonka powoli zaczęła się uspokajać i odsunęła się od Gryfona. To wyrwało go z zamyślenia.
    W tym samym czasie Meetra rozmawiała z różnymi ludźmi próbując dowiedzieć się czegoś na temat pożaru. Jednak jedyne czego się dowiedziała to to, że pożar wybuchł w pokoju numer 476 i nikt nie wie dlaczego. Nie znaleziono, ani kropli krwi, żadnej zapalniczki, ani nic co mogłoby posłużyć za dowód w sprawie podpalenia. Więc nie ma innego wytłumaczenia. To była magia. Ale kto mógłby podpalić ten szpital? Śmierciożercy? Przecież oni zniknęli już dawno, myślała dziewczyna. Po chwili szarooka wróciła do Colina i Holly by powiedzieć im o tym czego się dowiedziała.
    Ślizgonka nie mogła uwierzyć w to co mówiła Meetra. Że niby to ktoś kto używał magii odpalił ten szpital? Dziewczyna nie wiedziała nic o żadnych Śmierciożercach, ale wiedziała jedno. Nie podobała jej się nazwa tej organizacji.
    Jackie weszła za Sarą do jej mieszkanie. Było małe to fakt, ale także przytulne i dziewczyna od razu poczuła się luźniej. Poczuła się jak w domu. Zerknęła na dziewczynę z którą tu przyszła. Nie do końca wiedziała czy może ufać Sarze, ale musiała zaryzykować. Dla dobra Leny. Po chwili obie weszły do salonu. Magiczne nosze wyczarowane przez pannę Black zniknęły, a nieprzytomna Everdeen leżała na kanapie. Przy byłej pacjentce szpitala psychiatrycznego klęczała ciemnowłosa kobieta wlewając do ust Leny Eliksir Usypiający.
    Ślizgonka przyjrzała się ciemnowłosej uważniej i cofnęła się. Tą kobietą była Lilianna Venero!
    - Na Merlina! Co Ty tu robisz!? - krzyknęła Jacqueline. 
    - Mi też miło cię widzieć, De Flacour! Sar pójdziesz po apteczkę? Muszę opatrzyć...
    - Lenę – dokończyła Francuzka.
    Blondynka zniknęła za drzwiami pozostawiając dziewczyny same.
    - No to skąd się tu wzięłyście? - spytała po chwili Lily. 
    - Ja...Teleportowałam nas tutaj. Niechcący oczywiście!
    - Jak można niechcący teleportować się do San Francisco? 
    - Że niby gdzie?! - głos czarnookiej się załamał.
    - Jesteś w USA. W mieście zwanym San Francisco – powtórzyła wyraźnie Lilianna. - No, a gdzie jest cała reszta? Też wpadną w odwiedziny?
    Dopiero teraz Jackie za orientowała się, że Lily nic nie wie o tym co się stało parę miesięcy po wojnie. Nie wiedziała nic, a uczennica Hogwartu czuła się za obowiązana powiedzieć jej co się stało z jej znajomymi. Usta dziewczyny zadrżały.
    - Oni...Oni nie żyją. 
    - Co? - Lily podniosła gwałtownie głowę.
    - Oliver, Draco, Rose, Damon, Shira, Scatty...Wszyscy nie żyją – odparła. 
    - Jak? - spytała Venero cicho.
    - Nie mogę powiedzieć. Obiecuję, że gdy się dowiem to ci powiem, ale Ja...Ja sama nie wiem jak zginęli i dlaczego.
    Mimo że minęło tak wiele tygodni od tego wydarzenia i dziewczyna pogodziła się ze śmiercią przyjaciół Jacqueline poczuła, że samotna łza spływa po jej policzku. Wytarła ją szybko i wyprostowała się. Wtedy do pokoju wróciła Sara z apteczką pełną mugolskich leków i magicznych eliksirów. Jackie wyszła szybko z salonu. Nie chciała tam być w chwili, gdy Sara i Lily będą leczyć Lenę, a po za tym miała wiadomość do przekazania.
    Feny weszła do pomieszczenia, które kiedyś było salonem. Zmarszczyła brwi widząc prawie 2/3 Śmierciożerców z którymi współpracowała w czasie wojny. Po chwili dostrzegła Kleopatrę, Courtney oraz Quentina. Serce dziewczyny zabiło szybciej. Nie widzieli się od zakończenia wojny. Wszyscy poszli w swoją stronę zapominając o wszystkim co ich łączyła. Dziewczyna rozejrzała się po pomieszczeniu.
    Wyglądało prawie tak samo jak rok temu jednak było tu zdecydowanie więcej kurzu. Ktoś przeniósł także do tego miejsca długi stół przy którym zazwyczaj siedzieli Śmierciożercy w czasie zebrań zwoływanych przez Voldemort.
    Dopiero po paru minutach blondynka zauważyła, że w pokoju nie są tylko byłych zwolenników Czarnego Pana. Po drugiej stronie salonu stało piętnaście postaci szepczących ze sobą postaci. Swoją uwagę poświęcali tylko jednej osobie – dwunastoletniemu chłopcu siedzącemu przy stole. Przyjrzała mu się. Wyglądał jak dzieciak z horroru. Czarne włosy, czarne oczy, wyraźne rysy twarzy i spojrzenie mówiące „jeśli się sprzeciwisz, zginiesz”. Oprócz tego dzieciak miał na sobie czarną szatę przez którą roztaczał wokół siebie aurę niepokoju.
    Chłopiec zauważył, że Feny na niego patrzy i uśmiechnął się do niej dziwnie. Dziewczyna wyprostowała się i zaczęła krążyć między byłymi sługami Tego – Którego – Imienia – Nie – Wolno – Wymawiać. Blondynka po krótkiej rozmowie z jakimś starym znajomym dowiedziała się jak nazywała się chłopiec: Drake. Przydatna informacja.
    Po chwili czarnowłosy dwunastolatek wstał od stołu. Wszystkie rozmowy w salonie ucichły. Mounty była pod wrażeniem. Zaledwie jednym gestem spowodował, że wszystkie rozmowy ucichły. Czegoś takiego nie umiał nawet Czarny Pan. Wszyscy usiedli przy stole.
    - Czy któreś z was wie dlaczego was wezwałem? - spytał chłopiec.
    Nikt się nie odezwał. Tchórze. Nic dziwnego, że nie wygraliśmy ostatniej wojny, pomyślała Feny. Skoro nikt inny nie chciał nic powiedzieć sama się odezwała.
    - Sądzę, że zostaliśmy do czegoś wybrani – powiedziała blondynka. 
    - Bardzo dobrze, panno Mounty – powiedział Drake. - Wy jako...Jak mam was nazywać? Śmierciożercami? Upadłymi Śmierciożercami?
    - Szczątkami Śmierciożerców – powiedziała nagle Courtney.
    Byli zwolennicy Czarnego Pana zgodzili się na to skinieniami głowy.
    - Niech więc tak będzie. Będziecie Szczątkami – odparł chłopiec. - Kiedyś bano się was, mogliście ukarać każdą osobę która na was krzywo spojrzała. Czym jesteście teraz? Bez Toma Riddle? Jesteście niczym. Jesteście zwykłymi czarodziejami. Jednak mam dla was propozycję nie do odrzucenia. Możecie znowu panować nad światem.
    Wszyscy spojrzeli na niego z zaskoczeniem. Dwunastolatek proponował im próbę przejęcia kontroli nad światem czarodziei? Jeszcze parę miesięcy temu nikt by się na to nie zgodził przez Zakon Feniksa. Zakon był jednak teraz rozbity o czym Feny dowiedziała się dopiero niedawno. Po prostu pewnego dnia zniknęła połowa członków tej organizacji.
    - Mamy podlegać dwunastoletniemu bachorowi? - powiedział nagle jakiś Śmierciożerca. 
    - Po pierwsze: nie jestem bachorem. Po drugie: nie będziecie podlegać mnie, ale komuś o wiele potężniejszemu.
    Drake klasnął trzykrotnie. Feny złapała się za głowę tak jak większość Śmierciożerców. Poczuła niewyobrażalny ból. Po chwili zobaczyła w swojej głowy różne sceny. Widziała siebie - Bezpieczną, dumną, kochaną i będącą na wysokim stanowisku Feny Mounty. Po paru minutach ból zniknął.
    - Co...co to było? - spytał Quentin. 
    - Przyszłość, która może się spełnić jeśli do mnie dołączysz.
    Sheppard rzucił Feny krótkie spojrzenie, a potem znowu zerknął na Drake. Blondynka wiedziała już co widziało każde z nich. Swoją przyszłość.
    - Czy chcecie do mnie dołączyć? Czy chcecie znowu poznać smak wielkości?! - krzyknął dwunastolatek.
    Wszyscy wstali od stołu kiwając głowami. Jeśli to co zobaczyło każde z nich miało się naprawdę spełnić musieli się zgodzić.