Rozdział V

Colin, Meetra i Holly po jakimś czasie dotarli do ruin małego domku w Zakazanym Lesie. Młoda Puchonka często przechodziła tędy poza granicę Hogwartu, aby dostać się do Hogsmeade lub na ul. Pokątną w czasie roku szkolnego. Z tego co się orientowała nie tylko ona używała tego przejścia. Przez parę ostatnich lat duża część uczniów tej szkoły chodziła tędy do Hogsmeade.
Gdy szarooka rozmyślała o przejściu, Holly robiła zupełnie coś innego. Próbowała przekonać Colina, że w łamaniu regulaminu szkolnego nie ma nic złego i że sama robiła to dziesiątki razy.
- Raz na przykład jak byłam mała pobiłem chłopaka ze swojej klasy, ponieważ nazwał mnie Wiedźmą – mówiła Ślizgonka.
To było jeszcze w czasach, gdy chodziła do mugolskiej szkoły w Londynie i po podpaleniu dywanu. Od tamtej pory minęło wiele czasu i wiele się wydarzyło, ale dziewczyna nadal czuła ukłucie bólu, które poczuła, gdy była mała.
- Pobiłaś chłopaka? - Colin najwyraźniej w to nie wierzył. 
- Tak. Zasłużył na to – odparła Holly. - Ty się nigdy nie biłeś? Na przykład, żeby komuś zaimponować?
- Nie. Walki są poniżej mojego poziomu – odpowiedział. - A dlaczego nazwał cię Wiedźmą? 
- Jak byłam mała to podpaliłam dywan w szkolnej klasie. Dopóki rodzice nie zabrali mnie ze szkoły dzieci i nauczyciele mówili, że jestem Wiedźmą/Czarownicą. Nienawidziłam ich za to.
Gryfon tylko kiwnął głową i spuścił wzrok. Zielonooka zauważyła, że w ogóle się nie uśmiechnął, nic nie powiedział więc doszła do wniosku, że sam przeżył podobną sytuację w dzieciństwie. Czekała przez chwilę mając nadzieje, że coś o tym opowie, ale nic nie powiedział. Powie jak będziecie gotowy. Jak mi zaufa, pomyślała Ślizgonka i przyśpieszyła kroku.
- Wow – powiedziała nagle Meetra zatrzymując się. 
- Co jest? - spytał Colin podchodząc bliżej.
- Tu jest dziura...Dziwne! Wcześniej jej tu nie było – powiedziała. - Ostrożnie!
Po tych słowach szarooka przeskoczyła dziurę długą na prawie 2,5 metra. Colin rozpędził się i także przeskoczył. Holly zaś spojrzała nieprzekonana na dziurę.
- Może jest inna droga? Jakiś most czy coś? - spytała z nadzieją. 
- Daj spokój! Skacz – rzuciła Meetra.
Ślizgonka mruknęła coś pod nosem i rozpędziła się i skoczyła. Nie doskoczyła. Zabrakło paru centymetrów, ale nie spadła. Ktoś złapał ją za ręce. Podniosła wzrok i uśmiechnęła się. Colin ją złapał. Po chwili była już przy przyjaciołach. Zaczerwieniła się lekko i czekała, aż brązowowłosa coś powie, ale ona tylko złapała Colina za rękę, a ten zaś złapał za rękę Holly. Zniknęli.
Przez okno do małego wynajętego pokoju w Londynie wpadało światło księżyca. Na łóżku wierciła się niewysoka blondynka o imieniu Feny. Najwyraźniej śnił się jej jakiś koszmar, ponieważ po chwili obudziła się z krzykiem. Po policzkach spływały łzy. Dziewczyna usiadła na łóżku opierając się o poduszki i nerwowo podciągnęła rękaw koszuli pod którą miała Mroczny Znak. Pamiątkę z czasów ostatniej wojny czarodziejów. Była po stronie Czarnego Pana. Nawet teraz nie żałowała decyzji, którą podjęła przed wojną. Gdyby teraz Voldemort powrócił, ona dzielnie stanęłaby u jego boku i z radością rozpoczęła nową wojnę.
Nagle była Śmierciożerczyni poczuła ból. Spojrzała na Mroczny Znak, zmarszczyła brwi, a potem wydęła z siebie cichy jęk. Wąż na jej ręce zaczął się poruszać. A to oznaczało tylko jedno. Ktoś chce się spotkać z resztkami armii Czarnego Pana.
Już parę minut po tym wydarzeniu Feny stała już przed Dworem Malfoy'ów. Budynek był kiedyś siedzibą Śmierciożerców. Teraz był tylko rozpadającym się domem. Od zakończenia wojny dziewczyna zastanawiała się dlaczego Draco nie wrócił do tego domu. Złe wspomnienia? Tego nie wiedziała. Od marca nie kontaktowała się z nikim kogo znała z czasów szkolnych. Jedynie od czasu do czasu dostała listy od Kleopatry. No tak...Spotkania ze starymi znajomymi Feny bała się najbardziej. Z tego co wiedziała wszyscy poszli w swoją stronę. 
Kleopatra, która tak lubiła torturować ludzi stała się mordercą do wynajęcia. Poszukiwała jej zarówno policja mugolska jak i czarodziejska. Żadnej nie udało się jej złapać.
Był jeszcze Quentin Sheppard i Courtney DiLaurentis...Quentin mimo iż był zakochany w Feny wyjechał i słuch po nim zaginął. Mimo wszystko blondynka cały czas miała nadzieje, że Sheppard wróci do niej. Feny nie znała Courtney jakoś dobrze, ponieważ dołączyła do nich dosyć późno. Dołączyła w momencie, gdy byli już na przegranej pozycji. Po chwili wahania dziewczyna pchnęła bramę i ruszyła w stronę drzwi do dworu.
Trójka uczniów Hogwartu pojawiła się pod Nicolaus Sanitarium. A raczej tym co z niego zostało. Pod szpitalem psychiatrycznym stało pięć karetek, dwa razy tyle taksówek i parę wozów strażackich. Po całej posesji plątali się lekarze, psycholodzy i sanitariusze pomagający sprawdzać stan pacjentów i przewożąc ich do innego ośrodka. Zaś resztki budynku... Z Nicolaus Sanitarium zostało tylko parę ścian. Wszystko inne się spaliło.
Holly wydała z siebie cichy jęk przerażania.. Czyżby ten szpital podpaliła, Jackie? Nie. To nie było możliwe. Jackie jaką ona znała nie podpaliła by budynku, ani nie zaryzykowała życia tych wszystkich ludzi. Dziewczyna poczuła, że zaczyna płakać. Zaczęła szukać chusteczek w kieszeniach spodni. Nie znalazła. Po chwili poczuła, że ktoś ją przytula. Spojrzała w górę i głowę Colina. Nie patrzył na nią, tylko patrzył na zgliszcza Nicolaus Sanitarium. Wpatrywał się w jeden punkt pustym wzrokiem. Ślizgonka powoli zaczęła się uspokajać i odsunęła się od Gryfona. To wyrwało go z zamyślenia.
W tym samym czasie Meetra rozmawiała z różnymi ludźmi próbując dowiedzieć się czegoś na temat pożaru. Jednak jedyne czego się dowiedziała to to, że pożar wybuchł w pokoju numer 476 i nikt nie wie dlaczego. Nie znaleziono, ani kropli krwi, żadnej zapalniczki, ani nic co mogłoby posłużyć za dowód w sprawie podpalenia. Więc nie ma innego wytłumaczenia. To była magia. Ale kto mógłby podpalić ten szpital? Śmierciożercy? Przecież oni zniknęli już dawno, myślała dziewczyna. Po chwili szarooka wróciła do Colina i Holly by powiedzieć im o tym czego się dowiedziała.
Ślizgonka nie mogła uwierzyć w to co mówiła Meetra. Że niby to ktoś kto używał magii odpalił ten szpital? Dziewczyna nie wiedziała nic o żadnych Śmierciożercach, ale wiedziała jedno. Nie podobała jej się nazwa tej organizacji.
Jackie weszła za Sarą do jej mieszkanie. Było małe to fakt, ale także przytulne i dziewczyna od razu poczuła się luźniej. Poczuła się jak w domu. Zerknęła na dziewczynę z którą tu przyszła. Nie do końca wiedziała czy może ufać Sarze, ale musiała zaryzykować. Dla dobra Leny. Po chwili obie weszły do salonu. Magiczne nosze wyczarowane przez pannę Black zniknęły, a nieprzytomna Everdeen leżała na kanapie. Przy byłej pacjentce szpitala psychiatrycznego klęczała ciemnowłosa kobieta wlewając do ust Leny Eliksir Usypiający.
Ślizgonka przyjrzała się ciemnowłosej uważniej i cofnęła się. Tą kobietą była Lilianna Venero!
- Na Merlina! Co Ty tu robisz!? - krzyknęła Jacqueline. 
- Mi też miło cię widzieć, De Flacour! Sar pójdziesz po apteczkę? Muszę opatrzyć...
- Lenę – dokończyła Francuzka.
Blondynka zniknęła za drzwiami pozostawiając dziewczyny same.
- No to skąd się tu wzięłyście? - spytała po chwili Lily. 
- Ja...Teleportowałam nas tutaj. Niechcący oczywiście!
- Jak można niechcący teleportować się do San Francisco? 
- Że niby gdzie?! - głos czarnookiej się załamał.
- Jesteś w USA. W mieście zwanym San Francisco – powtórzyła wyraźnie Lilianna. - No, a gdzie jest cała reszta? Też wpadną w odwiedziny?
Dopiero teraz Jackie za orientowała się, że Lily nic nie wie o tym co się stało parę miesięcy po wojnie. Nie wiedziała nic, a uczennica Hogwartu czuła się za obowiązana powiedzieć jej co się stało z jej znajomymi. Usta dziewczyny zadrżały.
- Oni...Oni nie żyją. 
- Co? - Lily podniosła gwałtownie głowę.
- Oliver, Draco, Rose, Damon, Shira, Scatty...Wszyscy nie żyją – odparła. 
- Jak? - spytała Venero cicho.
- Nie mogę powiedzieć. Obiecuję, że gdy się dowiem to ci powiem, ale Ja...Ja sama nie wiem jak zginęli i dlaczego.
Mimo że minęło tak wiele tygodni od tego wydarzenia i dziewczyna pogodziła się ze śmiercią przyjaciół Jacqueline poczuła, że samotna łza spływa po jej policzku. Wytarła ją szybko i wyprostowała się. Wtedy do pokoju wróciła Sara z apteczką pełną mugolskich leków i magicznych eliksirów. Jackie wyszła szybko z salonu. Nie chciała tam być w chwili, gdy Sara i Lily będą leczyć Lenę, a po za tym miała wiadomość do przekazania.
Feny weszła do pomieszczenia, które kiedyś było salonem. Zmarszczyła brwi widząc prawie 2/3 Śmierciożerców z którymi współpracowała w czasie wojny. Po chwili dostrzegła Kleopatrę, Courtney oraz Quentina. Serce dziewczyny zabiło szybciej. Nie widzieli się od zakończenia wojny. Wszyscy poszli w swoją stronę zapominając o wszystkim co ich łączyła. Dziewczyna rozejrzała się po pomieszczeniu.
Wyglądało prawie tak samo jak rok temu jednak było tu zdecydowanie więcej kurzu. Ktoś przeniósł także do tego miejsca długi stół przy którym zazwyczaj siedzieli Śmierciożercy w czasie zebrań zwoływanych przez Voldemort.
Dopiero po paru minutach blondynka zauważyła, że w pokoju nie są tylko byłych zwolenników Czarnego Pana. Po drugiej stronie salonu stało piętnaście postaci szepczących ze sobą postaci. Swoją uwagę poświęcali tylko jednej osobie – dwunastoletniemu chłopcu siedzącemu przy stole. Przyjrzała mu się. Wyglądał jak dzieciak z horroru. Czarne włosy, czarne oczy, wyraźne rysy twarzy i spojrzenie mówiące „jeśli się sprzeciwisz, zginiesz”. Oprócz tego dzieciak miał na sobie czarną szatę przez którą roztaczał wokół siebie aurę niepokoju.
Chłopiec zauważył, że Feny na niego patrzy i uśmiechnął się do niej dziwnie. Dziewczyna wyprostowała się i zaczęła krążyć między byłymi sługami Tego – Którego – Imienia – Nie – Wolno – Wymawiać. Blondynka po krótkiej rozmowie z jakimś starym znajomym dowiedziała się jak nazywała się chłopiec: Drake. Przydatna informacja.
Po chwili czarnowłosy dwunastolatek wstał od stołu. Wszystkie rozmowy w salonie ucichły. Mounty była pod wrażeniem. Zaledwie jednym gestem spowodował, że wszystkie rozmowy ucichły. Czegoś takiego nie umiał nawet Czarny Pan. Wszyscy usiedli przy stole.
- Czy któreś z was wie dlaczego was wezwałem? - spytał chłopiec.
Nikt się nie odezwał. Tchórze. Nic dziwnego, że nie wygraliśmy ostatniej wojny, pomyślała Feny. Skoro nikt inny nie chciał nic powiedzieć sama się odezwała.
- Sądzę, że zostaliśmy do czegoś wybrani – powiedziała blondynka. 
- Bardzo dobrze, panno Mounty – powiedział Drake. - Wy jako...Jak mam was nazywać? Śmierciożercami? Upadłymi Śmierciożercami?
- Szczątkami Śmierciożerców – powiedziała nagle Courtney.
Byli zwolennicy Czarnego Pana zgodzili się na to skinieniami głowy.
- Niech więc tak będzie. Będziecie Szczątkami – odparł chłopiec. - Kiedyś bano się was, mogliście ukarać każdą osobę która na was krzywo spojrzała. Czym jesteście teraz? Bez Toma Riddle? Jesteście niczym. Jesteście zwykłymi czarodziejami. Jednak mam dla was propozycję nie do odrzucenia. Możecie znowu panować nad światem.
Wszyscy spojrzeli na niego z zaskoczeniem. Dwunastolatek proponował im próbę przejęcia kontroli nad światem czarodziei? Jeszcze parę miesięcy temu nikt by się na to nie zgodził przez Zakon Feniksa. Zakon był jednak teraz rozbity o czym Feny dowiedziała się dopiero niedawno. Po prostu pewnego dnia zniknęła połowa członków tej organizacji.
- Mamy podlegać dwunastoletniemu bachorowi? - powiedział nagle jakiś Śmierciożerca. 
- Po pierwsze: nie jestem bachorem. Po drugie: nie będziecie podlegać mnie, ale komuś o wiele potężniejszemu.
Drake klasnął trzykrotnie. Feny złapała się za głowę tak jak większość Śmierciożerców. Poczuła niewyobrażalny ból. Po chwili zobaczyła w swojej głowy różne sceny. Widziała siebie - Bezpieczną, dumną, kochaną i będącą na wysokim stanowisku Feny Mounty. Po paru minutach ból zniknął.
- Co...co to było? - spytał Quentin. 
- Przyszłość, która może się spełnić jeśli do mnie dołączysz.
Sheppard rzucił Feny krótkie spojrzenie, a potem znowu zerknął na Drake. Blondynka wiedziała już co widziało każde z nich. Swoją przyszłość.
- Czy chcecie do mnie dołączyć? Czy chcecie znowu poznać smak wielkości?! - krzyknął dwunastolatek.
Wszyscy wstali od stołu kiwając głowami. Jeśli to co zobaczyło każde z nich miało się naprawdę spełnić musieli się zgodzić.

3 komentarze:

  1. Fabuła fenomenalna i trzymająca w napięciu, to ci trzeba przyznać ;)

    Ale... Tak, jest ale. Błędy (może się czepiam, ale chyba już tak mam xD). Trochę powtórzeń, ale nie więcej niż zwykle, literówki i przecinki. A, i imię 'Drake' raczej się odmienia. Chyba, że to było celowe, to spoko.

    Jakbyś chciał, to ja zawsze jestem chętna do korekty. Wystarczy słówko :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Na początku podchodziłem dosyć sceptycznie do postaci Holly. Trochę nie chciało mi się wierzyć, że piętnastolatka dostała tak późno list, ale teraz przekonałem się do niej.

    Bardzo ciekawe połączenie postaci z pw razem z własną kreację, naprawdę duży szacun.

    I najważniejsze: DRAKE!! Tak początkowo miał się nazywać mój Alex. Tak więc trzymam za niego kciuki, oby dokopał zakonowi i reszcie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Od jakiegoś czasu czytam bloga i postanowiłam zostawić komentarzyk ;)

    Ogólnie mi się baaaardzo podoba :D. Jestem ciekawa kim będzie ten ktoś o wiele potężniejszy od samego voldka :). I ten Drake mnie trochę zdziwił, bo taki mały :D.

    Czekam na więcej ^^

    OdpowiedzUsuń